poniedziałek, 16 grudnia 2013

Zdobywam zamek - Dodie Smith

O książce Dodie Smith „I Capture the Castle” opowiadały mi wielokrotnie moje koleżanki z pracy, nazywając ją książką ich młodości i ukochaną powieścią. Toteż kiedy przeczytałam w „Mieście książek”, że po ponad siedemdziesięciu latach ukazał się wreszcie polski przekład, pospiesznie książkę kupiłam i zaczęłam czytać. Wyobrażałam sobie, że to jest dokładnie taki tytuł, jakiego mi teraz potrzeba, czarujący, nieco lukrowany, mający w sobie ten urok, który dla mnie mają na przykład książki Lucy Maud Montgomery z „Błękitnym zamkiem”, wspomnianym na okładce, na czele.
Szybko okazało się, że „Zdobywam zamek” nie ma dla mnie tej magii, co książki Montgomery, a z „Błękitnym zamkiem”, moją powieścią młodości, ma wspólny tylko tytuł.

„Zdobywam zamek” to historia spisana piórem Cassandry , która traktuje swój dziennik jako swoiste ćwiczenie w drodze do kariery pisarki. Romantyczna, niezwykle wrażliwa, doskonała nastoletnia obserwatorka, próbuje uchwycić chwile z życia swojej nietuzinkowej rodziny. Rodziny, która wynajmuje zachwycający zamek, położony w odludnej, przepięknej okolicy, jednocześnie zaś klepie biedę. Ojciec jest twórcą jednej genialnej książki, po której nie napisał już niczego innego, siedzi sobie więc zamknięty w wieży, niby
Filmowa Cassandra - źródło
pracując, a faktycznie żyjąc w swoim świecie, czytając książki i nie robiąc absolutnie nic, aby polepszyć standard życia swojej pięcioosobowej rodziny. Wszystko zostaje na głowie przecudnej urody macochy Topaz oraz starszych dziewczyn – Cassandry i jej siostry Rose. Wszystkie panie robią wszystko, co w ich mocy, aby wyżywić rodzinę i zadbać o resztki garderoby. Ciągle pozująca Rose jest panną na wydaniu, która marzy o wielkiej miłości, ale także chce się wyrwać z nędzy panującej w zamku, toteż jej wybranek serca musi spełniać majątkowe oczekiwania. Los rodziny odmienia się, kiedy w pobliskim dworze zjawia się nowy właściciel ze swoim bratem...

Nie przeczę, że oczekiwałam książki wybitnej, arcydzieła niemal. Tymczasem książka podobała mi się, ale nie zachwyciła, mimo, że jest w klimacie tak lubianych przeze mnie książek sióstr Brontë czy samej Austen, w którym świetnie się odnajduję i lubuję. Sama Cassandra z  jej naiwnością i
romantyzmem z jednej strony, a dojrzałością i trzeźwością oceny sytuacji z drugiej, podbiła moja serce. Sama jednak historia jest dosyć banalna i przewidywalna, nie ma nawet powodu, aby doszukiwać się tutaj jakieś spektakularnej głębi. Napisana dobrze, toteż nie rozumiem, dlaczego czasami aż tak mi się dłużyła.

Być może miał na to wpływ fakt, że jak tylko przeczytałam o pięknej Topaz, to przypomniałam sobie, że oglądałam kiedyś ekranizację tej powieści i sceny z filmu miałam często przed oczyma podczas lektury. A może po prostu przeczytałam tą książkę za późno, może gdybym sięgnęła po nią będąc nastolatką, to wtedy podbiłaby moje serce. “Zdobywam zamek” ma swój urok i czar książki z myszką, miałam chyba po prostu nieco zawyżone oczekiwania i trudno mi się pozbyć tej nuty rozczarowania.


środa, 30 października 2013

Bridget Jones: Mad about The Boy - Helen Fielding


Pierwsze dwa tomy „Dziennika Bridget Jones” przeczytałam kilkanaście lat temu. Wtedy wiecznie odchudzająca się i poszukująca miłości Brytyjka bawiła mnie do łez. Sądziłam, że jeśli kiedykolwiek pojawi się trzecia część jej zapisków, to będzie dotyczyła wspólnych losów z panem Darcy. Jakże się myliłam. Już kilka dni przed spodziewaną premierą gazety w Wielkiej Brytanii krzyczały nagłówkami, że pan Darcy nie żyje, a Bridget jest wdową z dwójką dzieci. Nie podobała mi się ta opcja do tego stopnia, że postanowiłam książki nie czytać. Nie mogłam sobie wyobrazić dalszych losów Bridget, jeśli nie ma tam miejsca dla Marka. Ciekawość jednak zwyciężyła, a że podarowano mi książkę, to w przypływie gorszego nastroju zaczęłam czytać.

Już od pierwszych stron Helen Fielding wprowadza nas w świat pięćdziesięcioletniej wdowy z dwójką dzieci, pozbawiając złudzeń co do osoby Marka Darcy’ego. Bridget mimo upływu lat niewiele się zmienia. Sporo bałaganu w jej życiu wewnętrznym i zewnętrznym, wiecznie ściganie się z czasem i totalny brak organizacji. Staje się nowocześniejsza, bardziej interesuje się sprzętem elektronicznym i oswaja Twittera. Liczy więc nie tylko kalorie, ale także obserwatorów na owym Twitterze. Jest bardzo samotna i tęskni za Markiem, wspominając wspólne lata życia jako te najszczęśliwsze w życiu. Bardzo stara się być dobrą matką dla syna i córki, co w jej odczuciu słabo jej wychodzi. Być może spóźnia się po nich do szkoły i nie ogarnia wszystkich imprez towarzyszących bujnemu, szkolnemu życiu, ale kocha ich ogromnie, wierzy w nich i motywuje.
Na Twitterze poznaje również atrakcyjnego Roxstera, z którym nawiązuje romans, mija wszak pięć lat od śmierci Marka i mimo tęsknoty życie toczy się dalej. Trzydziestolatek różni się wszystkim od pana Darcy’ego, ale zaskakuje tym, że da się lubić i ma specyficzne poczucie humoru, które szczególnie objawia się podczas sms-owania. Mentalnie pięćdziesięcioletnia Bridget i trzydziestoletni Roxster są dokładnie na takim samym poziomie, ale metryka przecież nie kłamie...
Pojawia się też pewien tajemniczy nauczyciel – pan Wallaker...

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu książki. Rozumiem wybieg autorki, która uśmiercając Darcy’ego nie doprowadza do zrzucenia go z piedestału doskonałego, angielskiego dżentelmena i największej miłości Bridget.  O czym mogłaby być trzecia część „Dziennka Bridget Jones” z panem Darcy’m? O kolejnym małżeństwie mierzącym się z troskami dnia codziennego, o słownych potyczkach, rozwodzie? W książce jest w jak życiu – nawet największa i najbardziej romantyczna miłość może się kiedyś niespodziewanie skończyć.
Sama pięćdziesięcioletnia Bridget jawi mi się nieco miej autentyczna i już nie tak zabawna, jak w poprzednich częściach. Wulgarne zwroty rażą mnie w ustach osoby w średnim wieku i to na dodatek matki dwójki dzieci. Pewnie sama się starzeję, ale pewne zachowania mogą jeszcze śmieszyć u trzydziestolatki, ale u osoby dwadzieścia lat starszej zaczynają nieco drażnić i nużyc. Książka wydawała mi się też nieco przegadana, a pojawiające się wszy śmieszą na początku, później już jakoś nie tak bardzo. Myśli podczas lektury gdzieś ulatują, uwaga się rozprasza w oczekiwaniu na jakiś zwrot, bo nie ma już tego tempa akcji, a to, co było śmieszne w latach dziewięćdziesiątych, teraz już jakoś tak nie śmieszy.
Koniec książki można łatwo przewidzieć i należy do tych z gatunku szczęśliwych.
W sumie miło było znowu spotkać się z roztrzepaną Bridget, ale czy chciałabym przeczytać kolejną część dziennika? Nie jestem pewna. Chyba że będzie to o siedemdziesięcioletniej, nieszablonowej babci Bridget Jones.


poniedziałek, 28 października 2013

Wichrowe Wzgórza - Emily Brontë



„Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë po raz pierwszy przeczytałam z wypiekami na twarzy i łzami w oczach w szkole podstawowej. Później wracałam do tej książki jeszcze kilkakrotnie, zazwyczaj po obejrzeniu kolejnej ekranizacji powieści (których jest aż kilkanaście!), aby po raz kolejny skonfrontować własne odczucia po lekturze z kolejną wizją reżysera. Postanowiłam wrócić do „Wichrowych Wzgórz” po kilkunastu latach przerwy, przyznaję, że nie bez obaw, jak odbiorę powieść jako dorosła kobieta.

Heathcliff i Catherine. O ich miłości napisano już chyba wszystko, a sama powieść ma albo gorących zwolenników albo zawziętych przeciwników, wywołuje zgorszenie i niesmak. Sama nie potrafię polubić ani rozkapryszonej, rozpieszczonej Catherine, ani cygańskiego znajdę Heathcliffa, opętanego uczuciem do córki pana Earnshaw. Mimo wszystko zawsze chętnie wracam na wietrzne wrzosowiska, nawiedzane przez wichury i śnieżyce, gdzie nocą błąkają się duchy zmarłych, które nie doznały ukojenia i spokoju za życia. Wichrowe Wzgórza, zapomniane przez Boga i ludzi, przyciągają mnie jak magnes. To ta niespokojna, mroczna, diaboliczna wręcz atmosfera książki tak mnie intryguje i bujna wyobraźnia autorki, ktora napisala powieść, która wyprzedza swoją epokę. 

Podoba mi sie to, że Emily Brontë opowiada historię tak, jak widziała ją Nelly Dean, która narzuca nam interpretację zdarzeń, ocenia bohaterów, ale to pozostawia też miejsce na nasze przemyślenia. Po jakiej stronie się opowiemy? Zdroworozsądkowo powinnam współczuć z całego serca Lintonowi, ale jakoś nie potrafię. Nigdy też nie wybaczę Catherine, że poślubiła Lintona dla bogactwa i pozycji, tak łatwo poświęcając największą miłość swojego życia, prawdziwe powinowactwo dusz – Heathcliffa. Jej marne tłumaczenia nigdy mnie nie przekonają. Sam Heathcliff, wzbudza we mnie na początku żal i współczucie, do momentu, kiedy postanawia zniszczyć rodziny Earnshawów i Lintonów, aby ukarać je za wszystkie krzywdy, których doznał. Tego pełnego złości, kipiącego chęcią zemsty Heathcliffa nie lubię, kiedy  też z demoniczną obsesją pragnie zniszczyć kolejne pokolenia znienawidzonych rodzin. Mimo wszystko ciągle mu po cichu kibicuję, aby doznał spookoju, mając w pamięci niespełnione uczucie i rozdzierającą tęsknotę. Jestem wewnętrznie rozdarta, bo wiem, że ta miłość niosła za sobą tylko zgliszcza i obnażyła okrutną, perwersyjną wręcz, naturę człowieka. 
Dobrze, że Emily Brontë kończy powieść tak, że daje nam jakiś promyk nadziei na odrodzenie prawdziwej miłości i wiary w ludzi.

Po latach w "Wichrowych Wzgórzach" wciąż widzę ten romantyzm, ale więcej dostrzegam mroku i okrucieństwa. Powieść nie porusza mnie aż tak bardzo jak wtedy, kiedy byłam niewinnym dziewczęciem, ale ta wielka, niespełniona miłość pomiędzy Catherine i Heathcliffem wciąż mnie poraża i przeraża. Miłość dwojga ludzi, którzy nie wyobrażają sobie rozstania nawet po śmierci i pragną być nawiedzani przez ducha tej drugiej osoby, ich pasja, gwałtowność, kłębowisko uczuć, nierozerwalność. Czy dzisiaj tak się jeszcze kocha?

poniedziałek, 21 października 2013

Cathy Glass Kobieta bez przeszłości.



  • Tytuł oryginalny :The girl in the Mirror
  • Tłumaczenie: Patryk Dobrowolski
  • Wydawnictwo: Hachette
  • Rok wydania: 2013
  • Oprawa: miękka 
  • Ilość stron: 388
  • Gatunek: Powieść zainspirowana prawdziwą historią
 Rodzinne tajemnice skrywane od lat w końcu wychodzą na jaw, bolesne wspomnienia zostają zablokowane. Pozostaje tylko nieustająca dezorientacja i wewnętrzny lęk, pytanie o to co tak naprawdę się stało. Te dwa zdania są doskonałym podsumowaniem książki, którą dzisiaj dla Was recenzuję. "Kobieta bez przeszłości " to powieść, która została zainspirowana prawdziwą historią młodej dziewczyny. Tym razem Cathy Glass przedstawia swoim czytelnikom nie pokrzywdzone  przez los dziecko, lecz dwudziestotrzyletnią Amandę, która  również ma za sobą pewne traumatyczne przeżycia. Jednak w ogóle ich nie pamięta. 

Mandy, bo tak pieszczotliwie nazywają ją rodzice, będąc małą dziewczynką bardzo dużo czasu spędzała ze swoją kuzynką Sarą, ciocią i dziadkami. Choć relacje w rodzinie były naprawdę dobre, pewnej nocy, gdy nastolatka miała trzynaście lat, wydarzyło się coś strasznego. Jedna tajemnicza sytuacja zmieniła wszystko, sprawiła, iż dzieci nie mogły się więcej odwiedzać, a ich rodziny przez okrągłe dziesięć lat ze sobą nie rozmawiały. Nikt nie powiedział dlaczego kontakt został zerwany. Nadszedł jednak dzień, kiedy trzeba było zadzwonić  i przekazać smutne wiadomości. Amanda dowiaduje się, że jej ukochany dziadek jest ciężko chory i zostało mu co najwyżej kilka dni życia. Wraz z ojcem jedzie do wujostwa. Ani ona, ani jej tata nie zdają sobie sprawy z tego, jak poważny jest stan staruszka. Nasza bohaterka postanawia zostać w domu, który wcześniej traktowała niemal jak własny i pomóc w opiece nad tym, którego naprawdę kocha. Ma nadzieję, że nie tylko odciąży zmęczonego wujka, ale także ponownie spotka się z kuzynką. Szokujący jest dla niej nie tylko stan chorego, ale również to, że nie pamięta układu pomieszczeń, wydarzeń o które wszyscy ją pytają, wspólnych zabaw, czy osób jakie kiedyś tu spotkała. Wszystko wydaje jej się tajemnicze, dziwne i nie logiczne. Chce w końcu dowiedzieć się prawdy. Wie, że rodzinny sekret, ta zmowa milczenia dotyczy właśnie jej. Spojrzenia, rozmowy, pytania, na które nikt nie chce odpowiedzieć. Bohaterka ma dość  niedomówień i nie chce dłużej czekać, aż ktoś powie o co tak naprawdę chodzi. Jednak w końcu nadchodzi moment kiedy wszystko sobie przypomina. Wreszcie zna powód nagłej decyzji ojca, odkrywa co stało się tamtej nocy, gdy została pośpiesznie zabrana przez rodziców bez słowa wyjaśnienia. Jaka będzie jej reakcja? Co zrobią najbliżsi  dziewczyny? Czy w jakiś sposób jej pomogą? 
O tym już w książce. 

Muszę przyznać, że powyższy tytuł od dawna gościł na mojej liście pozycji, które koniecznie  chcę przeczytać. Na szczęście życzenie to dość szybko się spełniło i książka weszła w moje posiadanie. Zaczęłam czytać i mówiąc kolokwialnie przepadłam, nie mogłam oderwać się od lektury. Zaczęłam "żyć" tą historią, w ekspresowym  tempie pochłaniałam kolejne strony i rozdziały. Miałam jakieś tam własne przypuszczenia odnośnie tego jaka to może być tajemnica, co poróżniło rodzinę. Moje hipotezy okazały się po części trafne. Piszę po części, ponieważ o ile sekret okazał się być niemal dokładnie taki jak myślałam, to to co się działo po jego odkryciu, było dla mnie ogromnym zaskoczeniem na plus oczywiście. Do tego pełne  emocji sceny cierpień umierającego starca, który nie chce dłużej się męczyć i opisy heroicznej wręcz walki  jego najbliższych o to, aby ukochany mąż, ojciec, dziadek mógł przebywać z nimi jak najdłużej nawet jeśli nie byłby w pewni świadomy tego, gdzie jest i kto przy nim czuwa. Olbrzymi ładunek skrajnie różnych pozytywnych i negatywnych emocji. Pełne strachu monologi dziewczyny, która usilnie próbuje zerwać zasłonę milczenia, ulżyć w cierpieniu, na nowo zaufać i pokochać. Rozmowy, z których niewiele wynika, wieści jakich nikt nie chciałby ani usłyszeć ani przekazać. Skłócona rodzina, którą zjednoczyć może dopiero choroba jednego z jej członków, sprawa sprzed lat, nie dająca o sobie zapomnieć, wystawiona na próbę miłość i przyjaźń, której nie jest w stanie zniszczyć nawet upływający czas. Dramatyczne wyznania i zaskakujący koniec. Opowieść tę pamięta się jeszcze długo po zakończeniu lektury.  Jest to powieść o ranach jakie trudno uleczyć, śmierci, której nie da się przechytrzyć, przebaczeniu i przeszłości. Przeszłości, jakiej nie można tak po prostu wymazać. Gorąco zachęcam Was do zapoznania się z historią Mandy. Jeśli to zrobicie, przeczytacie książkę o kobiecie, której zabrano wspomnienia. Naprawdę warta uwagi pozycja. Dreszczyk emocji, mnóstwo zaskoczeń, masa pytań i trudnych odpowiedzi. To wszystko, Drogi Czytelniku, oferuje Ci Cathy Glass. Teraz to do Ciebie należy decyzja czy chcesz wyciągnąć rękę, zabrać klucz i otworzyć drzwi do świata zatytułowanego "Kobieta bez przeszłości". Ja ze swojej strony gorąco Cię do tego zachęcam. 

 
Recenzja pochodzi z mojego bloga :  http://anne18-recenzentka.blogspot.com/2013/10/137-cathy-glass-kobieta-bez-przeszosci.html

czwartek, 26 września 2013

Studnia wieczności – Libba Bray





Autor: Libba Bray (strona autorki)
Tytuł: Studnia wieczności
Seria: Magiczny krąg #(strona trylogii
Cykl wydawniczy: Czytaj po zmierzchu
Oryginalny tytuł: The Sweet Far Thing
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania: 2010
Stron: 760







„Siedzimy zasłuchani i zauroczeni jak zawsze, gdyż dobre opowieści mają to do siebie, że ich magia nigdy nie blaknie.” [s.227]

środa, 4 września 2013

Philippa Gregory ,,Odmieniec"

Nie znoszę, gdy na kilku(nastu) blogach niemalże jednocześnie pojawiają się recenzje jakiejś książki (zazwyczaj nowości), a ja nie mam szans, by ją przeczytać. Pierwszy raz miałam tak z ,,Odmieńcem" Philippy Gregory, którego na szczęście udało się zdobyć i przeczytać. Już dawno nie byłam tak zaciekawiona żadną książką.

Luca Vero jest młodym, głodnym wiedzy członkiem klasztoru, w którym zajmuje się wykonywaniem drobnych prac. Jego nieodparta chęć zbadania wszystkiego wokół przysparza mu kłopotów w środowisku, w którym należy kierować się narzuconymi z góry dogmatami. Niespodziewanie, chłopak dostaje od Inkwizytora propozycję pracy dla Zakonu Ciemności, który ma za zadanie ochronić ludzi przed zbliżającym się końcem świata (akcja książki rozgrywa się w roku 1453). W tym samym czasie umiera wiekowy już władca Lucretili przekazując w swym testamencie całą władzę swojemu synowi, córce zaś proponując małżeństwo z warcholskim księciem bądź klasztor, w którym nic nie jest takie, jakie się wydaje.

Gregory miała świetny pomysł na tę książkę. Wykorzystując swoją widzę historyczną autorka ułożyła ciekawą fabułę, którą, moim zdaniem, powinna rozwinąć na około 400 stronach. Niestety, ,,Odmieniec" ma stron 288 i to przy użyciu ekstremalnie dużej czcionki. Przez to akcja, bohaterowie i kolejne wydarzenia wydały mi się banalne, infantylne i, co najgorsze, do bólu przewidywalne.

Mimo to, książkę czytało mi się bardzo szybko i bardzo przyjemnie. ,,Odmieniec" to lektura na jeden spokojny wieczór. Dodatkowym plusem tej książki jest zachwycająca okładka, w której z miejsca się zakochałam. Podobnie zresztą jak w stylu i języku samej Gregory, mam wielką ochotę na kolejne jej pozycje. Domyślam się, że większość z Was ma za sobą niejedną książkę tej autorki. Mogę liczyć na jakieś rekomendacje? :)

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

niedziela, 1 września 2013

,,O chorowaniu" Virginia Woolf

Myślę, że każdy mol książkowy ma kilku pisarzy, których twórczość chce poznać, ale zawsze coś stoi mu na drodze. Ja mam kilkadziesiąt (!) takich autorów, wśród których są m.in. Tomasz Mann, Józef Ignacy Kraszewski, Antoni Czechow, Lew Tołstoj, Edgar Allan Poe (...) i Virginia Woolf. Ostatnio, podczas ultrakrótkiej, ale niesamowicie owocnej wizyty w Krakowie trafiłam na Skład Taniej Książki (Grodzka 50 - polecam!) gdzie kupiłam kilka książek po niezwykle niskich cenach. Jedną z nich był esej właśnie Virginii Woolf zatytułowany ,,O chorowaniu".

Woolf zawsze była dla mnie symbolem pisarzy szalonych. Geniuszy posiadających talent literacki, którym mogliby obdarować kilka(dziesiąt) osób, których dręczyła jakaś przypadłość, choroba czy właśnie szaleństwo. Autorzy, którzy popełnili samobójstwo obrośli w mojej głowie w mit, którego nic nie jest w stanie zburzyć (sama nie wiem dlaczego). Virginia Woolf chorowała przez całe swoje życie by w roku 1941 napełnić sobie kieszenie kamieniami i rzucić się do rzeki. Nie trudno zgadnąć, co skusiło ją napisania eseju, który pragnę Wam zaprezentować.


Dlaczego ,,choroba nie zajęła wraz z miłością, orężem i zazdrością miejsca pośród głównych tematów literatury'?

To właśnie pytanie przyświeca całemu tekstowi Woolf. Książek, które opowiadałby o chorobie jest (cóż za gra słów) jak na lekarstwo, a przecież jest to stan, który towarzyszy człowiekowi, przez całe jego życie, a czasem nawet je kończy.
Cały esej to zaledwie 13 stron (książka ma ich 41, ale większość to znakomity wstęp Harmione Lee). Tyle wystarczyło pisarce by udowodnić czytelnikowi, że choroba to wartościowy motyw literacki, który co i rusz powinien pojawiać się na kartach kolejnych powieści. Co ciekawe, udowodniając swoją tezę Virginia Woolf wyjątkowo często odwoływała się do... Szekspira!

Dodatkowym atutem tej książeczki jest ukazanie udręki osoby przykutej do łóżka, która została odcięta od życia, które kochała i została skazana na litość bliskich, która wcale nie jest niczym przyjemnym. Trzeba być naprawdę uzdolnioną osobą, by zawrzeć tyle treści w tak krótkim tekście.
Jak zwykle polecam!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Kroniki Tempusu: Królowa musi umrzeć - K.A.S. Quinn





Autor: K.A.S Quinn
Tytuł: Kroniki Tempusu: Królowa musi umrzeć
Seria: Kroniki Tempusu #1
Oryginalny tytuł: The Queen Must Die (Chronicles Of The Tempus)
Wydawnictwo: Dreams
Data wydania: 21.12.2013
Stron: 296








 
____
Seria „Kroniki Tempusu”:
1.Królowa musi umrzeć | 2. Królowa na wojnie  | 3. ?

poniedziałek, 15 lipca 2013

"Teleny" Oscar Wilde

Od wielu lat toczy się zaciekła dyskusja, czy aby na pewno Teleny jest dziełem Oscara Wilde'a. Na potrzeby owej recenzji przyjmuję, że tak właśnie jest.

Oscara Wilde'a nie trzeba przedstawiać. To genialny brytyjski twórca, znany przede wszystkim dzięki książce Portret Doriana Greya, no i oczywiście dzięki swojemu, dość burzliwemu życiorysowi. Patrząc właśnie na jego historię, możemy się pokusić o stwierdzenie, że Teleny to powieść autobiograficzna…Czy taka jest? To wie tylko sam Oscar.

-Opowiedz mi swoją historię od samego początku, Des Griux- poprosił, przerywając.- W jaki sposób się poznaliście?
-Było to na wielkim koncercie dla celów dobroczynnych, w którym on występował. Produkcje amatorów są zmorą współczesnej cywilizacji,(…)


Teleny, to imię jednego z dwójki głównych bohaterów, drugiego - Kamil. I to właśnie z jego punktu widzenia poznajemy historię dwóch zakochanych w sobie mężczyzn. Ostrzegam, że jest to książka silnie erotyczna i o miłości, głównie homoseksualnej, czasem zdarzy się seks zbiorowy, czy inne innowacje. Tak więc, jak na okładce - polecam pełnoletnim czytelnikom, którzy są tolerancyjni. Ale ad rem, starodawny Londyn, rozpusta, klimat podobny do Doriana. Kamil będąc na przedstawieniu poznaje Telenego. Obaj zakochują się w sobie.

Jakże mam wyrazić to wszystko, co czułem, dotykając dłoni Telenego? Dosłownie stanąłem w płomieniach, ale jednocześnie, choć zabrzmi to paradoksalnie, uspokoiłem się.

Kamil opowiada o swojej fascynacji sobą Telny'ego. Relacje są silnie emocjonalne, piękne, ulotne. Sposób w jaki przedstawia ówczesne mu czasy jest piękny, niepowtarzalny. Poza problemem miłości mężczyzn, możemy poznać przekrój społeczeństwa, problemy tamtych lat, oraz samą sytuację Londynu.

Przez kilka chwil ni mówił nic, jakby wyczekują odpowiedzi na swoje pytanie, której wcale nie trzeba było ubierać w słowa. Wyciągnąłem ku niemu ramiona. On zaś- jakby w nagłej obawie, że mu umknę- objął mnie mocno gestem nieprzezwyciężonego pożądania. 


Język jest łatwy, a zarazem piękny. To sprawia, że książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jedynym problemem są liczne sceny erotyczne, mnie czasem one przytłaczały. Musiałam odłożyć książkę, aby chwilę odetchnąć. Ale wracałam do niej z wielką chęcią.

-Przebacz!
-Tobie przebaczyć, mój aniele? Nie tylko, że ci przebaczam, ale oddałbym za ciebie życie!

Jeśli chodzi o mnie i moją opinię, to książka mi się podobała, ale jak już pisałam, czasem była aż nadto odważna. Może nawet niesmaczna?  Bo Oscar chyba przekroczył cienką linię, widocznie napisał coś co nawet kilkaset lat później szokuje. Warto przeczytać, ale nie każdemu ta lektura się spodoba, czy nawet nie każdy doczyta ją do końca. Ja nie żałuję, a książkę stawiam na mojej półce.
Pamiętajcie tylko dla osób pełnoletnich ;)

sobota, 22 czerwca 2013

Mea culpa. Confiteor.

Każda wycieczka do księgarni kończy się dla mojego portfela tragicznie. Ilość książek, które chcę kupić zazwyczaj znacznie przewyższa moje możliwości finansowe i, niestety, zaczyna się wyliczanie, odliczanie, słowem, robienie wszystkiego by wybrać tę jedną jedyną publikację, na którą mogę sobie pozwolić. Czasami jednak zdarzają się książki, które zobaczymy na półce i wiemy, że bez względu na wszystko musimy je mieć. Znacie to, prawda? Ja ostatnio doświadczyłam tego gdy pierwszy raz natknęłam się na,,Wyznaję" Jaume Cabré.

Okładka jest iście magiczna i z pewnością przemawia do każdego mola książkowego. Chłopiec, którego aparycja sugeruje koniec XVIII, a początek XX wieku stojąc przed ścianą książek próbuje dosięgnąć jedną z nich. Dodatkowym atutem wydania jest doskonały papier, dzięki któremu prawie ośmiuset stronicowa książka waży naprawdę niewiele.

Po tym dość nietypowym bo mało literackim wprowadzeniu czas na streszczenie fabuły. Głównym bohaterem tej wielowątkowej powieści jest Adrian Ardèvol, którego poznajemy gdy jest kilkuletnim chłopcem, który pochłania książki, których większość ludzi nigdy nie zrozumie, kolejnych języków obcych uczy się z taką łatwością jak tabliczki mnożenia, a gra na skrzypcach przynajmniej początkowo przychodzi mu bez żadnego wysiłku. Ojcem chłopca jest Felix Ardèvol, nie grzeszący uczciwością kolekcjoner antyków i rękopisów, a matką Carme Ardèvol, wydawałoby się, że uległa kobieta będąca pod wpływem swojego męża. W domu tej niezwykłej rodziny jest wszystko oprócz miłości. Najważniejszym ,,domownikiem" bez wątpienia są XVIII-wieczne skrzypce wokół których krążą wszystkie wątki zamieszczone w książce (a wierzcie mi, że jest ich naprawdę sporo).

Niezwykłym atutem tej książki jest jej szczegółowość i struktura, która pozwala nam cofnąć się w czasie o ponad 600 lat. W jakim celu? Nie bez powodu ,,Wyznaję" nazywane jest powieścią-katedrą, której osią historii jest tematyka zła. W tym celu czytelnik zagłębia się w dzieje hiszpańskiej inkwizycji oraz II wojny światowej. Żadna kwestia związana z tymi wydarzeniami nie została w żaden sposób pominięta. We fragmentach mówiących o najstraszniejszej z wojen Cabré poruszył zarówno sprawę tragedii Żydów w latach 40. XX wieku, rozmyślań tych, którzy przeżyli, nazistów, którzy żałowali swoich czynów jak i tych, którzy pozostali śmieciami do końca...

Zdecydowanie ,,Wyznaję" nie jest książką na jedno popołudnie przy włączonym telewizorze ( i to nie tylko ze względu na jej objętość). Życzeniem autora było aby nie tłumaczyć obcojęzycznych cytatów zawartych w książce i o ile fragmenty napisane w języku francuskim nie stanowiły dla mnie wyzwania o tyle większość wyrażeń łacińskich zmusiło mnie do zajrzenia do słownika. Dodatkowo cechą charakterystyczną tej powieści jest wydawałoby się dość ułomna interpunkcja, urywane zdania, brać przecinków, wielokropków. Jednak jak podaje tłumacz Anna Sawicka jest to świadomy zabieg pisarza.

Jaume Cabré to znany i ceniony pisarz tworzący w języku katalońskim. Z jego bogatej bibliografii na język polski przetłumaczone zostało tylko ,,Wyznaję". Gwarantuję jednak, że nie jest to eksperyment a naprawdę warta uwagi powieść. Zacytuję jeden z komentarzy do niej, z którym zgadzam się w 100%:

,,Książka, która przeżyje nas wszystkich."

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca (http://strofki.blogspot.com/)

poniedziałek, 27 maja 2013

Intrygi, morderstwa, otrucia... Witamy w starożytnym Rzymie!

,,Ja, Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik, i tak dalej, który tak niedawno znany byłem przyjaciołom, krewnym znajomym jako Klaudiusz Idiota, Klaudiusz Jąkała, Klau-Klau-Klaudiusz, a w najlepszym razie jako » biedny stryjaszek Klodzio «, przystępuję do spisania dziwnej historii mojego życia”.

Tymi słowami rozpoczyna się jedna z lepszych, jeśli nie najlepszych książek jakie miałam przyjemność przeczytać.  Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam na samym początku recenzji tak jednoznacznie zajmować stanowiska wobec opisywanej właśnie książki, ale przypadek Roberta Graves'ajest naprawdę wyjątkowy. ,,Ja, Klaudiusz" to jedna z najbardziej znanych książek autora, którego polskiemu odbiorcy możemy przedstawić jako angielskiego Parandowskiego czy Kubiaka, czytaj - speca od mitologii.

Głównym bohaterem książki jest Klaudiusz, któremu towarzyszymy przez kilkadziesiąt lat jego życia, aż do momentu gdy został cesarzem. Wyszydzany z powodu swoich fizycznych ułomności chłopiec postanawia poświęcić się swojej największej pasji i zostać historykiem. Jest to jedno z niewielu zajęć, do których ma dostęp. Po latach owocnej pracy Klaudiusz postanawia napisać swoją autobiografię. Dzięki temu, że jest on  członkiem rodziny cesarskiej w miarę upływu stron możemy poznać innych członków tego zacnego rodu w tym samego Oktawiana Augusta, który w książce jawi się jako zaskakująco podporządkowany swej żonie Liwii władca, czy właśnie Liwię, jedną z największych, a zarazem najbardziej bezczelnych intrygantek jakie wydał świat. Ta para jest dowodem na to, że choć mężczyzna jest głową rodziny/państwa to kobieta jest szyją, którą tą głową kręci. Kolejnymi postaciami, z którymi mamy szansę się zapoznać są kryształowo uczciwi i honorowi Germanik (doskonały wódz) i Agryppina oraz wisienka na torcie, sam cesarz Kaligula. 


Graves korzystając ze swej wiedzy i lekkiego pióra nakreślił obraz nowego-starego świata, starożytnego Rzymu, który ożywa na kartach powieści tego znakomitego angielskiego prozaika. Czytając kolejne strony możemy poznać właściwie wszystkie aspekty życia Rzymian za panowania Augusta. Zapoznamy się z dworskimi intrygami, wmieszamy się w tłum biedaków czczących swego cesarza jak boga, poczujemy strach i adrenalinę gladiatorów walczących w  Koloseum czy wreszcie, zasmakujemy życia w koszarach jednej z najlepszych armii wszech czasów. Postacie i miejsca opisane w książce są przedstawione wyjątkowo realistycznie, wielowymiarowo, z dbałością o najdrobniejsze nawet szczegóły. Powieść ta jest świadectwem niezwykłej erudycji autora.
Jedno z najsłynniejszych zdjęć autora.

Dzieło Graves'a jest doskonałym dowodem na to  jak zepsutym i zdegenerowanym środowiskiem był starożytny Rzym, który w rzeczywistości niewiele wspólnego miał z  archetypicznym imperium, które poznajemy na lekcjach historii. Moim zdaniem, autor tego arcydzieła jest klasykiem współczesnej prozy, z którą każdy jest w stanie się zapoznać. Brak tu trudnych, nieużywanych obecnie słów czy, mówiąc wprost - wymądrzania się. Jest to powieść historyczna dostosowana do czytelnika zarówno z roku 1934 kiedy to została wydana jak i do tego z początku XXI wieku. Kontynuacją książki ,,Ja, Klaudiusz" jest powieść ,,Klaudiusz i Messalina", którą mam zamiar w najbliższym czasie kupić, przeczytać i oczywiście zrecenzować. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja pochodzi z blogu http://strofki.blogspot.com/

środa, 22 maja 2013

Ludzie listy piszą... z wojny.


,,Niedoręczony list" Sarah Blake dostałam w prezencie jakieś dwa lata temu i natychmiast zabrałam się do lektury tej książki. Niestety, po około czterdziestu stronach odrzuciłam to romansidło w kąt i postanowiłam nigdy do niego nie wracać. Jeszcze nigdy nie byłam tak znudzona jakąkolwiek lekturą, a tu proszę, da się? Da się! Zaczęło się tak, że Emma, świeżo upieczona doktorowa Fitch przyjeżdża do miasteczka gdzie naczelniczką poczty jest wierząca w system służbistka Iris James. Podczas gdy w miasteczku Franklin życie toczy się spokojnie Europa targana jest wojną, najstraszniejszą ze wszystkich, jakie dotychczas miały tu miejsce. Frankie Bard jest dziennikarką radiową, która przekazuje Ameryce wieści z frontu. Opis z tyłu okładki zapowiadał, że losy tych trzech kobiet w jakiś przedziwny sposób się połączą. Niestety, pierwsze strony książki nie zapowiadały, że dokona się to w jakiś ciekawy lub chociaż prawdopodobny sposób, a jednak.

Jak już powiedziałam, byłam wyjątkowo sceptycznie nastawiona do tej książki. Fabuła nie zapowiadała się ciekawie, a język autorki wyjątkowo mnie drażnił.Wszystko zmieniło się gdy po kilkudziesięciu stronach akcja nabrała tempa, wszystko nagle zaczynało się ze sobą wiązać i się przenikać. Sarah Blake skupiła się na tym, by przedstawić to, jaki wpływ na tzw. wielką historię mają pojedyncze jednostki i odwrotnie, jaki wpływ na historię może odgrywać niepozorna na pierwszy rzut oka jednostka. Fabuła książki jest tylko osnową dla tego zamysłu.

Kolejnym ciekawym aspektem tej książki jest ukazanie niezwykłej roli radia i dziennikarstwa w ogóle w życiu ludzi lat czterdziestych XX wieku. Frankie wraz ze swoimi kolegami po fachu wielokrotnie dyskutuje o istocie dziennikarstwa, a liczne, zaryzykujmy, przygody przeżyte przez pannę Bard zmieniają jej wydawało się dość spójny pogląd na świat i na jej zawód. Co ciekawe, w ,,Niedoręczonym liście" pojawia się wątek Polski, a właściwie polskich Żydów. W wielu książkach kwestia ta jest dość niezgrabnie pomijana.

Jedyne, co dręczyło mnie przy czytaniu tej książki to mnogość nieskończonych wątków. Nie jest to jednak wada stylu autorki, ale zamierzony efekt. Śmierć Thomasa, o której nigdy nie dowiedzą się jego rodzice, chłopiec, który podczas nalotu bombowego stracił matkę, czy dziecko, które samo musiało podróżować do Lizbony i następnie do Stanów. Nigdy nie dowiemy się jak dalej potoczyła się ta historia i to właśnie jest kanwą tej opowieści. Niedokończona historia jednostek, o istnieniu których większość ludzi nigdy się nie dowie.

Pomimo dość ,,babskiej" okładki i równie nieinteresującego tytułu polecam tę książkę absolutnie wszystkim. Rzeczywiście, początkowo jest dość nużąca, ale w miarę upływu stron robi się coraz ciekawiej. Z czystym sumieniem polecam.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja pochodzi ze strony strofki.blogspot.com.

poniedziałek, 13 maja 2013

Strażnicy historii. Circus Maximus – Damian Dibben





Autor: Damian Dibben  (strona autora)
Tytuł: Strażnicy historii. Circus Maximus
Seria: Strażnicy historii #2
Oryginalny tytuł: The History Keepers: Circus Maximus
Wydawnictwo: EGMONT 
Data wydania: luty 2013
Stron: 336
Ocena: 6/10





Rutynowa, niby prosta, ale odpowiedzialna misja polegająca na odebraniu nowej partii atomium w XVIII-wiecznej Szwecji zamienia się w katastrofę. Gdyby tego było jeszcze mało znana w kręgach Strażników Historii demoniczna Agata Zeldt planuje zagładę historii, przejmując kontrolę nad legionami rzymskimi, a tym samym zawładając całą starożytnością. Czy jej się to uda? Jak to wszystko zaplanowała? Czy zdrajca jest tylko jeden i kto się nim okaże? Czy niebezpieczna misja w dwudziestym siódmym roku naszej ery za czasów panowania cesarza Tyberiusza także zakończy się niepowodzeniem? 

Druga część „Strażników Historii” okazała się o wiele lepsza od swojej poprzedniczki. To ta część bardziej mnie poruszyła i wywołała u mnie więcej emocji. Jest w niej więcej akcji, intryg, czy zadziwiających zwrotów akcji. Nawet bohaterowie bardziej mnie do siebie przekonali, oprócz denerwujących wciąż chichoczących Miriam i Alana, ale za to nowe postaci za nich nadrabiają. Niesamowita zmiana po niezbyt dobrych „Strażnikach Historii. Nadciąga burza”. Jednak i w tej części nie obuło się bez długich i nużących opisów, których nie darzę sympatią. 

Muszę jednak przyznać, że i po tych, choć długich opisach, których nie lubię chciałam znaleźć się tam, gdzie byli bohaterowie. Chciałam podróżować razem z grupą agentów i razem z nimi zwiedzać świat. Co tam świat! Całą historię. Chciałabym zobaczyć to wszystko na własne oczy. Starożytny Rzym, czy też jeden a największych cyrków w historii, jakim jest Circus Maximus i wspólnie z tamtejszą ludnością emocjonować się podczas oglądania wyścigów rydwanów, zobaczyć ludzi, ich stroje i zwyczaje, a także piękną starożytną architekturę.

Styl autora jest podobny, ale jakby inny. Nie wiem, czym jest to spowodowane. Bez długich opisów byłoby znacznie lepiej. Plusem też jest zrezygnowanie z tak dużej ilości żenujących żartów, na „nawet nie wiem, jakim” poziomie. Gdyby tak wyzbył się jeszcze tych, co chwile bez sensu chichoczących rodziców Jake’a, byłoby jeszcze ciekawiej, bo bardziej mnie oni denerwują, aniżeli bawią czy śmieszą. Jest to dla mnie tak wymuszone, tak sztuczne, że nawet nie chce mi się tego czytać.

Ale co jest z tego wszystkiego najlepsze? Że dzięki Dibbenowi zrobiłam dobrze jedno zadane z geografii na testach gimnazjalnych (:D). Tak, dziwne, bo to raczej powinno chodzić o historię, ale jak widać mnie się przydała ta książka do innego przedmiotu. Gdyby nie to, że właśnie czytałam jego debiut, może z tego stresu zapomniałabym o tak prostych rzeczach. Nie zapamiętałam tej informacji z lekcji, ale właśnie z jego książki. I to jest właśnie dowód na to, że czytając książki także się uczysz, ale w jeszcze ciekawszej formie niż na lekcyjnych wykładach.    Szkoda tylko, że nadal tak mało osób czyta książki, nawet nie wiedząc, co i jaką część nowej wiedzy tracą.

„Circus Maximus” jest o wiele lepszą kontynuacją, po którą warto sięgnąć. Nie żałuję, że to zrobiłam. Jestem zadowolona ze swojej ciekawskiej natury, bo gdyby nie ona, może zakończyłabym przygodę z tą serią już na pierwszym tomie. Jeśli każda kolejna część ma być lepsza, to jestem ciekawa, co takiego autor wymyślił w następnych częściach. Widać, ze Brytyjczyk dopiero się rozkręca i mam nadzieję, że trzeci tom „Strażników Historii” będzie jeszcze lepszy od dotychczasowych.


Znał Nathana i Charliego zaledwie od miesiąca, ale miał poczucie, że są jego najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy ludzie w twoim wieku są gotowi zaryzykować dla ciebie własne życie – a ty jesteś gotów zrobić to samo dla nich – słowo „przyjaźń” zyskuje zupełnie inne znaczenie.” [s.107]
~~~~
„Lojalność to kapryśne zwierzę.” [s.293]


____
Seria „Strażnicy historii”:


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

"Kokon" - Mark Billingham



Inspektor Thorne, wpasowujący się w standardowe wyobrażenia większości śledczych (czyt. obiekt samotny, nadużywający alkoholu, wiecznie niewyspany, często załatwiający sprawy pięściami i kontaktami przestępczymi, trochę depresyjny typ, któremu wpadła w oko seksowna babka) musi stawić czoła mordercy kobiet, którego ostatnia ofiara uszła z życiem, jednak jest sparaliżowana. Tutaj jednak Billingham odwraca kota do góry ogonem i okazuje się, że domniemany morderca nie chce mordować. Trzy martwe kobiety to jego nieszczęśliwe wypadki przy pracy. Allison, czwarta ofiara, to właściwie skończone dzieło. Przez otumanienie, uciskanie tętnicy, zerwanie więzadeł szyjnych i tym samym doprowadzenie do udaru. Makabryczne uwięzienie we własnym ciele. Chodzi o dążenie do doskonałości. O perfekcję. O wybranie tego, co słabe, łatwo psujące się i wadliwe, i usunięcie wiążących się z tym potrzeb. Wyeliminowanie związanych z tym zależności. Pozwolenie mózgowi, który jest jedynie cokolwiek wartą częścią ciała, aby rozkwitał bez ograniczeń stawianych przez ciało. Chodzi o wolność.

Jednak literacki debiut Marka Billinghama w części musiałam po prostu zmęczyć. W fotel ze znużenia wbiły mnie miłosne igraszki i rozterki między Thornem, doktor Anne Coburn i sarkastycznym Bishopem na dodatek, na którego bez przerwy z podejrzeniami patrzył Thorne. Szczerze, myślałam, że pisarz nigdy nie wrzuci ich do łóżka dla mojego świętego spokoju, a dalej będę brnęła przez jakieś krępujące spojrzenia, skromne podchody i depresyjne myśli Thorne'a, które zawieszały raz po raz frapującą i niebezpieczną akcję, wprowadzając do fabuły oklepane, obyczajowe schematy, w tym wg mnie oderwany od całości, postrzępiony wątek córki Anne. Na szczęście lekkie, sugestywne, indywidualizowane i pomysłowe pióro Billinghama zachęciło do dalszego czytania powieści i w końcowym rozrachunku nie żałuję poświęconego czasu, nawet jeśli zakończenie nie zawirowało intensywnie moją wyobraźnią.

Doskonałym zabiegiem było wprowadzenie myśli Allison, niekiedy utrzymanych w tonie, jak sama mówiła - albo raczej myślała, chorego humoru. Doskonałym tego przykładem jest ponury dowcip o Panu Ziemniaku, który miał wypadek i znalazł się w identycznym stanie jak dziewczyna. Aż skóra cierpnie. Milcząca Allison stała się cichą powierniczką Anne, jej rozterek i zdenerwowań. Jedyną szansą na kontakt ze światem był powolne i frustrujące porozumiewanie się za pomocą mrugania powiekami, które nie zawsze chciały się słuchać. Czytelnika może zaszokować to, że sparaliżowana dziewczyna nie użala się nad sobą, nie popada w niemy obłęd, nie myśli ciągle o umieraniu - ona chce znaleźć sobie zajęcie w swojej własnej głowie. Móc tworzyć i narzekać. Móc decydować o sobie. Przy jej unieruchomionej postaci na myśl przychodzą od razu takie genialne filmy jak Motyl i skafander albo Johnny poszedł na wojnę, który niesie ze sobą tak silny ładunek emocjonalny, że nie chcę go oglądać drugi raz.  
Możecie mnie nazywać Zdumiewającą Mrugającą Kobietą! Tyle tylko że coś kiepsko radzę sobie z występami, czyż nie? (...) Krzyczałam w myślach na moje powieki. Zupełnie jakby sygnał wygasł w moim mózgu. Ale powoli. Można to porównać do rozklekotanej starej łady sunącej wolno od jednego obwodu do drugiego, czy jak to się tam nazywa. Neuroautostrady czy jakoś tak. 
Billingham ukazał głównego bohatera w wielu powiązaniach, z jednej strony uwiarygadniając jego kryminalny portret, a z drugiej rozwlekając akcję do granic możliwości, często nie posuwając śledztwa do przodu. Dni, tygodnie i miesiące odmierzały Thorne'owi pełne wyrzutu twarze Martwej Christine, Martwej Madeleine, Martwej Susan. Tak by wyglądał ścienny kalendarz Thorne'a. Śledczy snuje własne wizje, wisi nad nim krążąca jak jastrząb śmierć i obawa, że nie da rady zatrzymać kryminalisty na czas. W ramiona niepewności Billingham usiłuje wtrącić także czytelnika, obnażając niepewne poszlaki Thorne'a i lekceważąc jego spostrzeżenia, lecz mi udało się z nich wyrwać przed końcem lektury. Lektury może nie do końca satysfakcjonującej, lecz na pewno dobrej, która z pewnością wyróżnia się wśród kryminalnych czytadeł. Bo niestety - do pełnokrwistego kryminału zabrakło namacalnego napięcia i emocji ściskających żołądek.

sobota, 27 kwietnia 2013

Cathy Glass Mamo uciekaj .

"Nigdy nie zmienię co do Ciebie zdania. Nie wiedziała , że tak bardzo  się myli a los bywa czasem bardzo okrutny". 
 Brytyjka Cathy Glass  to pisarka, która znana jest z tego . że w swoich powieściach opowiada  o losie dzieci, którymi się opiekuje.   Jednak  w książce " Mamo uciekaj" przedstawiła swoim czytelnikom i czytelniczkom historię  młodej  Azjatki.  Aisza  bo tak ma na imię  główna bohaterka  jest młodą ambitną pochodzącą z Indii dziewczyną. Kobieta skończyła studia, uzyskała dyplom  znalazła dobrą pracę.  Są więc powody do radości . Bohaterka pomimo wszystkich swoich sukcesów nie czuje się spełniona. Pewnego dnia uświadamia sobie , że  brakuje jej kogoś z kim mogłaby podzielić się swoim   szczęściem/ Pewnego dnia pod wpływem impulsu umawia się na spotkanie z pracownicą biura matrymonialnego.  Pełna zapału i chętna do pomocy Belinda szybko znajduje dla nowej klientki pierwszego i jak się później okazuje jedynego kandydata.  Aisza pomimo początkowych obaw i zdenerwowania  dobrze czuje się w towarzystwie mężczyzny , którego poznała zaledwie kilka dni temu. Główna postać utworu jest oczarowana nie tylko urodą, ale i sposobem w jaki Mark  traktuje kobiety. Ujmuje ją jego skromność,  opiekuńczość  i dobre maniery. Nawet błędy jakie mężczyzna popełnił w przeszłości( ma za sobą małżeństwo zakończone rozwodem)  nie mają dla niej znaczenia. Mimo iż Aisza już dawno przestała być nastolatką nadal wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, ufa , że wreszcie spotkała tego jedynego,  kogoś  kto przez jej koleżanki z uczelni  nazywany był  księciem z bajki. Para  po kilku wspólnie spędzonych miesiącach postanawia się pobrać. Choć zakochani  nie mogą złożyć przysięgi małżeńskiej przed Bogiem  to i tak wierzą, że będą ze sobą szczęśliwi.  Aisza i Mark postanawiają  , że uroczystość odbędzie się w dniu , który dla nich obu jest szczególny- w rocznicę pierwszej randki. Dziewczyna miała wrażenie , że wszystko dzieje się za szybko , ale nie była w  stanie wygrać z uczuciem , które okazało  się być silniejsze.  Przez kilka pierwszych tygodni wszystko było jak w bajce . Najpierw podróż poślubna potem usilne starania o dziecko i wielka radość   z możliwości bycia  żoną a  potem matką. Jednak w pewnym momencie   świat młodej i bezbronnej Azjatki   rozpada się i zmienia o sto osiemdziesiąt stopni
" Żyła balansując  na, krawędzi , nie wiedząc kiedy może runąć w przepaść". 

Wydawać by się mogło , że narodziny dziecka to najpiękniejsza chwila w życiu  każdego człowieka. Wtedy na świecie pojawia się  ktoś na kogo tak długo czekamy . Maleństwo trzymane na rękach   powinno być  symbolem miłości dwójki ludzi i ich najcenniejszym skarbem.  Historia Aiszy pokazuje , że nie zawsze jest tak   pięknie i kolorowo. Gdy kobieta wraca do domu trzymając w rękach małą córeczkę maż pokazuje swoją prawdziwą twarz. Bohaterka przez kilka lat jest bita, poniżana, krytykowana i wykorzystywana. Mark nie pozwala jej opuszczać domu  zapraszać gości  ani kontaktować się z rodziną. Aisza i jej dzieci czują , że nie są w stanie dłużej  żyć i mieszkać z mężczyzną , który zamienił  ich życie w koszmar. Czy  dziewczyna wreszcie zdecyduje się odejść od męża ? Choć kiedyś kogo pokochała teraz widzi , że tak naprawdę nie jest   dobrym troskliwym  człowiekiem lecz tyranem i despotą gotowym by ją zniszczyć . Chcecie dowiedzieć się jaka będzie decyzja Aiszy ? Może ktoś lub  coś da jej siłę i motywację aby wreszcie spróbowała uwolnić się od swojego oprawcy ? Zainteresowanych historią  kobiety  z innego kontynentu zapraszam do lektury kolejnej powieści   z serii "Pisane przez życie. 
" Przemoc odziera człowieka ze wszystkiego, wycieńcza tak , że  wierzymy , że nie potrafilibyśmy żyć bez naszego oprawcy". 
Angielska autorka ,matka i opiekunka znów stara się otworzyć oczy tym , którzy  zdają  się nie zauważać problemu lub wolą unikać drażliwych  tematów.  Teraz to nie ona  jest narratorką utworu. Oddaje głos  osobie , która doświadczyła przemocy fizycznej ze strony ukochanego.  W  utworze nie brakuje drastycznych opisów i pełnych leku monologów  zranionej kobiety. Znajdziemy tam również walkę z samą sobą i pytania o to  jak postąpić : walczyć  czy skapitulować ?. "Mamo uciekaj" to pełne bólu i cierpienia autentyczne świadectwo  dziewczyny, która uwierzyła   i na własnej skórze przekonała się , że  pod maską kochającego  mężczyzny i  przykładnego ojca kryje  się osoba zdolna do największych podłości. 
 Źródło cytatów : 

[1] Cathy Glass ,  Mamo uciekaj  ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012  ,Str.75 .
[2] Cathy Glass ,  Mamo uciekaj  ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012 ,Str.143 .
 
[3] Cathy Glass ,  Mamo uciekaj   ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012 ,Str.296


piątek, 26 kwietnia 2013

Strażnicy historii. Nadciąga burza – Damian Dibben





Autor: Damian Dibben (strona autora)
Tytuł: Strażnicy historii. Nadciąga burza
Seria: Strażnicy historii #1
Oryginalny tytuł: The History Keepers: The Storm Begins
Wydawnictwo: EGMONT
Data wydania: kwiecień 2012
Stron: 328
Ocena: 5/10





„Historia jest święta. Przeszłość może być naznaczona horrorami, ale pamiętaj, Jake, te horrory mogły być milion razy gorsze.” [s.93]


Rodzice czternastoletniego Jake’a zaginęli, a jest to o tyle straszne, bo zaginęli gdzieś w odmętach historii świata. Mogą być wszędzie, a co straszniejsze w każdym czasie, wieku, momencie historii. Jedna pochmurna noc, w której młody chłopiec został „porwany” zmienia wszystkiego w jego życiu, bowiem dowiaduje się, że jego szaleni rodzice należą do Tajnych Służb Straży Historii, które mają na celu chronić historię. Jake chcąc ich odnaleźć przenosi się z Londynu dwudziestego pierwszego wieku do szesnastowiecznej Francji, do głównej siedziby stowarzyszenia. Tam poznaje innych agentów z różnych epok. Podstępem dostaje się na statek grupy, która ma za zadanie odnaleźć jego rodzicieli, a także uratować świat przed obłąkanym Zeldtem, który ma zamiar zniszczyć historię, którą znamy, o której uczymy się na lekcjach. Czy im się uda? Czy Jake odnajdzie swoich rodziców? Czy udaremnią plany Zeldta? Czy jednak Zeldt dokona zagłady świata? Cóż za misterny plan uknuł książę ciemności?

Damian Dibben jest zakochanym w swoim mieście londyńczykiem. „Strażnicy historii. Nadciąga burza” to jego debitu literacki. Zanim zaczął pisać książki, pracował, jako scenarzysta przy przeróżnych projektach filmowych, takich jak „Kot w butach” czy „Upiór w operze”, zaś jego własny scenariusz „Seventh Heaven” ma niedługo wejść do produkcji. Interesuje się historią starożytną, naukami przyrodniczymi oraz powieściami przygodowymi.

Sam pomysł z Tajnymi Służbami Straży Historii jest naprawdę ciekawy. Sama od zawsze chciałam przenieść się w czasie. Zobaczyć jak kiedyś wszystko wyglądało, bo nie wiem, czemu patrząc na stare czarno-białe fotografie wyobrażam sobie świat również w takich barwach. A przecież było w nim tyle kolorów! Oj, chciałabym się przenieść od wiktoriańskiej Anglii i sama założyć piękną suknię, albo zobaczyć starożytny Egipt. Strażnicy historii i cała podróż w czasie są mocnymi plusami tej książki.

Autor posługuje się łatwym w odbiorze językiem, choć tłumaczenie procesu podróży w czasie Itak nie zrozumiałam, ale w końcu był on związany z fizyką, a jej chyba nigdy dobrze nie zrozumiem. Pomimo tego, że posługuje się on prostym językiem nie czytało mi się jego książki zbyt dobrze. Nie wiem dlaczego. Niby temat i wykonanie dobre, ale do mnie ono nie przemówiło.

W powieści nic nie było dobrze zarysowanie. Bohaterowie w ogóle mnie do siebie nie przekonali. Byli jacyś dziwni. Sam główny bohater nie przypominał mi czternastoletniego chłopca. Czułam, jakby został na siłę ukazany z jak najlepszej strony. Nie zauważyłam u niego żadnych wad. Jakąś minimalną dozą sympatii obdarzyłam tylko Charliego, ale tylko małą i tylko jego, niestety.

Akcja jest, a niby jej nie ma. Niby dzieje się coś ciekawego, ale nie porwało mnie tak jak miało. Nie wiem, cały czas mam do tej powieści mieszane uczucia. Jednak wiem i czuję, że powieść nie spodobała mi się tak jak miała. Nie czytałam jej z zapartym tchem. Czytałam ją chyba tylko po to, żeby ją dokończyć i tylko po to, aby dać jej jednak szanse. Przekonać się czy jednak autor czymś mnie zaskoczy. Niestety przeliczyłam się.

Jak widać moja opinia jest pełna sprzeczności, dlatego najlepiej samemu się zapoznać się ze „Strażnikami historii. Nadciąga burza” Damiana Dibbena. Nie twierdzę jednak, że powieść się nikomu nie spodoba. Może do kogoś ona przemówi, w końcu każdy ma inny gust. Nie wiem, jakoś nie umiem z czystym sercem jej odradzić, ale mogę jedynie powiedzieć, że znam o wiele lepsze książki młodzieżowe czy przygodowe. Jeśli jesteście zainteresowani przeczytajcie, choćby po to, żeby wyrobić sobie własną opinię, jeśli od początku was nie zainteresowała, nie musicie po nią sięgać. Nawet po przemyśleniu nie wiem, co mam o niej sądzić i muszę przyznać, że jest to chyba pierwsza taka książka, a już na pewno pierwsza od bardzo długiego czasu. Mam jednak nadzieję, że Dibben przekona mnie do siebie drugim tomem serii, bo jak zwykle moja ciekawość nie zna granic i muszę się dowiedzieć, co będzie dalej. Mogę jeszcze dodać, że niesamowicie mi się podoba tył okładki, piękne kolory i piękne widoki, to jest coś co lubię.


„Jeżeli zależy ci na edukacji, świat jest tym miejscem, w którym należy jej szukać. To o wiele bardziej skomplikowane miejsce, niż kiedykolwiek zdołałbyś sobie wyobrazić.” [s.26]
~~~~
„Życie jest takie ulotne – westchnął melancholijnie. – Trzeba cieszyć się każdą chwilą.” [s.162]

_____
Seria „Strażnicy historii”:
1. Nadciąga burza | 2. Circus Maximus