poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Amy. Moja córka - Mitch Winehouse


tytuł: Amy Moja córka
tytuł oryg.:  Amy. My daughter
autor: Mitch Winehouse
wydawnictwo: Wydawnictwo Sine Qua Non
rok wydania: 2012
ilość stron: 336

moja ocena: 7/10

Amy Winehose nie trzeba nikomu przedstawiać. Brytyjska wokalistka żydowskiego pochodzenia o niezwykłym, potężnym głosie wdarła się szturmem do naszych domów. Jej twórczość wzbudziła zachwyt światowej krytyki oraz zjednała jej fanów z całego świata. Jej gwiazda błyszczała niezwykłym blaskiem i zgasła tak nagle 23 lipca 2011 r. Złośliwi powiedzą, że to było do przewidzenia, ze sama się o to prosiła... Burzliwe życie Amy było cały czas monitorowane przez prasę plotkarską. Codziennie  w brytyjskiej prasie ukazywały się kolejne pijackie wybryki wokalistyki. A było ich naprawdę sporo... Śmierć Amy przyszła niespodziewanie i sprawiła, że na chwilę świat się zatrzymał. Zmarła w wieku 27 lat, co tylko nakręciło popkulturalne brednie o przeklętej liczbie i innych zdolnych muzykach, którzy odeszli będąc w tym samym wieku.
W rok po tych wydarzeniach Mitch Winehouse – ojciec Amy postanowił oddać hołd córce i napisał książkę o jej życiu. O tym jak było naprawdę. Żeby skończyć z wyssanymi z palca plotkami. Żeby opowiedzieć o swojej piekielnie zdolnej córeczce. A jest o czym opowiadać.
Amy Winehouse przyszła na świat 14 września 1983 w Londynie jako drugie dziecko Mitcha i Janis Winehousów. Od razu podbiła serca całej rodziny. Ojciec wspominał, że na oddziale noworodków krzyczała głośniej nie inne dzieci. Nie było w tym żadnej melodyjności. Po prostu przeraźliwie głośny płacz. Mała Amy od początku sprawiała rodzicom mnóstwo kłopotów. A to spotkała w parku jakąś ciocię i poszła z nią do domu nie mówiąc słowa przerażonej matce, która odwróciła się tylko na momencik. Innym razem schowała się w centrum handlowym i czekała aż ktoś ją znajdzie. Szkoły nie lubiła. Nie dlatego, że miała problemy z nauką. Nauka jako taka zupełnie jej nie interesowała. Dlatego dziewczynka nudziła się na lekcjach  i nie słuchała próśb i gróźb nauczycieli. Ponadto miała swój styl. Była prawdziwą indywidualistką. Przekraczała wszelkie szkolne standardy. To musiało kłóć w oczy grono pedagogiczne. Jedynym co Amy kochała naprawdę była muzyka. Śpiewała od początku. W takiej rodzinie nie dało się nie śpiewać. Dziewczyna dobrze wiedziała, ze to jest jej droga. Sama wzięła sprawy w swoje ręce i wysala podanie do Sylvia Young Theatre School. Jednak problemy z przedmiotami pozamuzycznymi sprawiły, że Amy po raz kolejny musiała zmienić szkolę.
Jej talent rozwijał się błyskawicznie. Swoim mocnym, "czarnym" wokalem wprowadzała w zachwyt i osłupienie wszystkich, którzy mieli okazję jej posłuchać. W międzyczasie poznała swoją pierwszą miłość. Nie był to udany związek. Dla Amy zakończył się boleśnie. Zaowocował jednak płytą „Frakn” opublikowaną w październiku 2003 r. Bo Amy pisała tylko o tym co sama przeżyła. Szczerość była najmocniejszą strona jej twórczości. Wszystkie emocje związane z Chrisem przelała w swoją muzykę i teksty piosenek. Album „Frank” zdobył uznanie brytyjskiej krytyki. Jej kariera nabierała tempa. Posypały się branżowe nagrody. Liczne koncerty potwierdzały tylko jej mocną pozycję na brytyjskiej scenie muzycznej. Mimo odważnego wyglądu w głębi serca dziewczyna miała ogromne problemy z tremą. Pomagał jej alkohol, który szybko stał się problemem...
Pewnego dnia Amy poznała Blake'a, a że miała tendencje do spotykania się z nieodpowiednimi facetami, szybko okazało się, że chłopak jest narkomanem. Miłość do Blake'a pchnęła ją w objęcia uzależnienia. Kolejny burzliwy związek dał początek drugiej płycie wokalistki „Back to Black”, która ukazała się w Wielkiej Brytanii w październiku 2006 r. Album natychmiast podbił serca Brytyjczyków i rozpoczął światowa karierę Amy. Wydawało się, że od tego momentu będzie tylko lepiej. Nic bardziej mylnego...

Nie jest to typowa książka biograficzna. Nie ma w niej typowego kalendarium wydarzeń, oceny krytycznej muzycznych dokonań, tekstów piosenek. Jest za to miłość. Ogrom ojcowskiej miłości, którego spotkała najgorsza rzecz, jaką tylko można sobie wyobrazić. Musiał pochować swoją ukochaną córeczkę. Mitch Winehouse napisał książkę niezwykle szczerą. Przytacza w niej wiele anegdotek z życie swojej niezwykłej córki. Ciepło i z uczuciem wspomina jej dzieciństwo i pierwsze sukcesy. Ale dzieli się także najgorszymi myślami. Przyznaje, że zaskoczyły go pierwsze doniesienia przyjaciół o problemie alkoholowym córki. Usprawiedliwiał ją sam przed sobą. Przecież wciąż była jego małą dziewczynką. Przyznaje, że był taki moment, że miał Amy serdecznie dość. Było to wtedy kiedy walczyła z uzależnieniem od narkotyków i od alkoholu. Kiedy obiecywała poprawę, a później i tak robiła swoje. Przyznaje, że żył w ciągłym stresie przez kilka lat, że bał się dźwięku telefonu, który mógł zwiastować najgorsze... Trzeba mieć odwagę, żeby napisać coś takiego.
Tata Winehouse był najlepszym przyjacielem Amy, co potwierdzała sama wokalistka w licznych wywiadach. Łączyła ich specjalna więź. Mitch zdaje sobie sprawę, że opinia publiczna obwiniała go o stan Amy, o jej uzależnienia, o nieudzielenie jej pomocy. Może te zarzuty nie były Take do końca bezpodstawne. Może nie powinien jej tak pobłażać i ustępować we wszystkim. Może trzeba było uderzyć pięścią w stół, to kazać zrobić, a tamtego zabronić. Nie wiem, nie mnie oceniać. W każdym razie w tamtym czasie nikogo nie obchodziła prawda. Znacznie ciekawsze było publiczne pranie brudów. Brukowce, jak sępy, czekały tylko na kolejne potknięcie Amy. Drukowały każdą, nawet najgorsza bzdurę.
Ta publikacja to nie tylko opowieść o sławnej wokalistce. Ale przede wszystkim świadectwo tego, przez jakie piekło przeszła rodzina i najbliżsi uzależnionej dziewczyny. Świadectwo ich walki o każdy dzień. Ich cierpienie jest o tyle gorsze, że wszystko odbywało się w świetle reflektorów i fleszy.
Bardzo cenię twórczość Amy Winehouse. Była inna niż wszystkie plastikowe lale, które trudno określić mianem „wokalistka”. Jej głos zwalał na kolana. Taki talent już się nie zdarzy. Wiadomość o jej śmierci sprawiła mi ogromny smutek. Tak po ludzku było mi jej żal. Żal młodej dziewczyny. Żal tych nieprzeżytych lat. Żal jej ogromnego talentu. Żal, że już więcej nic nie zaśpiewa. A śpiewała jak anioł...


1 komentarz:

  1. cześć, Marto z ptaszkiem w avatarze :)
    chętnie się u Ciebie zagnieżdżę :)

    nie wiedziałam, że wyszła ksiązka o Amy! uwielbiałam ten jej bezczelny i przeszywający wokal. poryczałam się jak nastolatka na wieść o jej śmierci, a gdy obejrzałam kilka filmików nagranych przez wscibskich fotoreporterów, tym bardziej było mi jej żal. za sławę płaci się ogromną cenę. życie pod obstrzałem kamer musi nieść ze sobą koszty psychiczne, a ona próbowała sobie dodawać odwagi alkoholem i narkotykami... biedna była w tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń