poniedziałek, 29 kwietnia 2013

"Kokon" - Mark Billingham



Inspektor Thorne, wpasowujący się w standardowe wyobrażenia większości śledczych (czyt. obiekt samotny, nadużywający alkoholu, wiecznie niewyspany, często załatwiający sprawy pięściami i kontaktami przestępczymi, trochę depresyjny typ, któremu wpadła w oko seksowna babka) musi stawić czoła mordercy kobiet, którego ostatnia ofiara uszła z życiem, jednak jest sparaliżowana. Tutaj jednak Billingham odwraca kota do góry ogonem i okazuje się, że domniemany morderca nie chce mordować. Trzy martwe kobiety to jego nieszczęśliwe wypadki przy pracy. Allison, czwarta ofiara, to właściwie skończone dzieło. Przez otumanienie, uciskanie tętnicy, zerwanie więzadeł szyjnych i tym samym doprowadzenie do udaru. Makabryczne uwięzienie we własnym ciele. Chodzi o dążenie do doskonałości. O perfekcję. O wybranie tego, co słabe, łatwo psujące się i wadliwe, i usunięcie wiążących się z tym potrzeb. Wyeliminowanie związanych z tym zależności. Pozwolenie mózgowi, który jest jedynie cokolwiek wartą częścią ciała, aby rozkwitał bez ograniczeń stawianych przez ciało. Chodzi o wolność.

Jednak literacki debiut Marka Billinghama w części musiałam po prostu zmęczyć. W fotel ze znużenia wbiły mnie miłosne igraszki i rozterki między Thornem, doktor Anne Coburn i sarkastycznym Bishopem na dodatek, na którego bez przerwy z podejrzeniami patrzył Thorne. Szczerze, myślałam, że pisarz nigdy nie wrzuci ich do łóżka dla mojego świętego spokoju, a dalej będę brnęła przez jakieś krępujące spojrzenia, skromne podchody i depresyjne myśli Thorne'a, które zawieszały raz po raz frapującą i niebezpieczną akcję, wprowadzając do fabuły oklepane, obyczajowe schematy, w tym wg mnie oderwany od całości, postrzępiony wątek córki Anne. Na szczęście lekkie, sugestywne, indywidualizowane i pomysłowe pióro Billinghama zachęciło do dalszego czytania powieści i w końcowym rozrachunku nie żałuję poświęconego czasu, nawet jeśli zakończenie nie zawirowało intensywnie moją wyobraźnią.

Doskonałym zabiegiem było wprowadzenie myśli Allison, niekiedy utrzymanych w tonie, jak sama mówiła - albo raczej myślała, chorego humoru. Doskonałym tego przykładem jest ponury dowcip o Panu Ziemniaku, który miał wypadek i znalazł się w identycznym stanie jak dziewczyna. Aż skóra cierpnie. Milcząca Allison stała się cichą powierniczką Anne, jej rozterek i zdenerwowań. Jedyną szansą na kontakt ze światem był powolne i frustrujące porozumiewanie się za pomocą mrugania powiekami, które nie zawsze chciały się słuchać. Czytelnika może zaszokować to, że sparaliżowana dziewczyna nie użala się nad sobą, nie popada w niemy obłęd, nie myśli ciągle o umieraniu - ona chce znaleźć sobie zajęcie w swojej własnej głowie. Móc tworzyć i narzekać. Móc decydować o sobie. Przy jej unieruchomionej postaci na myśl przychodzą od razu takie genialne filmy jak Motyl i skafander albo Johnny poszedł na wojnę, który niesie ze sobą tak silny ładunek emocjonalny, że nie chcę go oglądać drugi raz.  
Możecie mnie nazywać Zdumiewającą Mrugającą Kobietą! Tyle tylko że coś kiepsko radzę sobie z występami, czyż nie? (...) Krzyczałam w myślach na moje powieki. Zupełnie jakby sygnał wygasł w moim mózgu. Ale powoli. Można to porównać do rozklekotanej starej łady sunącej wolno od jednego obwodu do drugiego, czy jak to się tam nazywa. Neuroautostrady czy jakoś tak. 
Billingham ukazał głównego bohatera w wielu powiązaniach, z jednej strony uwiarygadniając jego kryminalny portret, a z drugiej rozwlekając akcję do granic możliwości, często nie posuwając śledztwa do przodu. Dni, tygodnie i miesiące odmierzały Thorne'owi pełne wyrzutu twarze Martwej Christine, Martwej Madeleine, Martwej Susan. Tak by wyglądał ścienny kalendarz Thorne'a. Śledczy snuje własne wizje, wisi nad nim krążąca jak jastrząb śmierć i obawa, że nie da rady zatrzymać kryminalisty na czas. W ramiona niepewności Billingham usiłuje wtrącić także czytelnika, obnażając niepewne poszlaki Thorne'a i lekceważąc jego spostrzeżenia, lecz mi udało się z nich wyrwać przed końcem lektury. Lektury może nie do końca satysfakcjonującej, lecz na pewno dobrej, która z pewnością wyróżnia się wśród kryminalnych czytadeł. Bo niestety - do pełnokrwistego kryminału zabrakło namacalnego napięcia i emocji ściskających żołądek.

sobota, 27 kwietnia 2013

Cathy Glass Mamo uciekaj .

"Nigdy nie zmienię co do Ciebie zdania. Nie wiedziała , że tak bardzo  się myli a los bywa czasem bardzo okrutny". 
 Brytyjka Cathy Glass  to pisarka, która znana jest z tego . że w swoich powieściach opowiada  o losie dzieci, którymi się opiekuje.   Jednak  w książce " Mamo uciekaj" przedstawiła swoim czytelnikom i czytelniczkom historię  młodej  Azjatki.  Aisza  bo tak ma na imię  główna bohaterka  jest młodą ambitną pochodzącą z Indii dziewczyną. Kobieta skończyła studia, uzyskała dyplom  znalazła dobrą pracę.  Są więc powody do radości . Bohaterka pomimo wszystkich swoich sukcesów nie czuje się spełniona. Pewnego dnia uświadamia sobie , że  brakuje jej kogoś z kim mogłaby podzielić się swoim   szczęściem/ Pewnego dnia pod wpływem impulsu umawia się na spotkanie z pracownicą biura matrymonialnego.  Pełna zapału i chętna do pomocy Belinda szybko znajduje dla nowej klientki pierwszego i jak się później okazuje jedynego kandydata.  Aisza pomimo początkowych obaw i zdenerwowania  dobrze czuje się w towarzystwie mężczyzny , którego poznała zaledwie kilka dni temu. Główna postać utworu jest oczarowana nie tylko urodą, ale i sposobem w jaki Mark  traktuje kobiety. Ujmuje ją jego skromność,  opiekuńczość  i dobre maniery. Nawet błędy jakie mężczyzna popełnił w przeszłości( ma za sobą małżeństwo zakończone rozwodem)  nie mają dla niej znaczenia. Mimo iż Aisza już dawno przestała być nastolatką nadal wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, ufa , że wreszcie spotkała tego jedynego,  kogoś  kto przez jej koleżanki z uczelni  nazywany był  księciem z bajki. Para  po kilku wspólnie spędzonych miesiącach postanawia się pobrać. Choć zakochani  nie mogą złożyć przysięgi małżeńskiej przed Bogiem  to i tak wierzą, że będą ze sobą szczęśliwi.  Aisza i Mark postanawiają  , że uroczystość odbędzie się w dniu , który dla nich obu jest szczególny- w rocznicę pierwszej randki. Dziewczyna miała wrażenie , że wszystko dzieje się za szybko , ale nie była w  stanie wygrać z uczuciem , które okazało  się być silniejsze.  Przez kilka pierwszych tygodni wszystko było jak w bajce . Najpierw podróż poślubna potem usilne starania o dziecko i wielka radość   z możliwości bycia  żoną a  potem matką. Jednak w pewnym momencie   świat młodej i bezbronnej Azjatki   rozpada się i zmienia o sto osiemdziesiąt stopni
" Żyła balansując  na, krawędzi , nie wiedząc kiedy może runąć w przepaść". 

Wydawać by się mogło , że narodziny dziecka to najpiękniejsza chwila w życiu  każdego człowieka. Wtedy na świecie pojawia się  ktoś na kogo tak długo czekamy . Maleństwo trzymane na rękach   powinno być  symbolem miłości dwójki ludzi i ich najcenniejszym skarbem.  Historia Aiszy pokazuje , że nie zawsze jest tak   pięknie i kolorowo. Gdy kobieta wraca do domu trzymając w rękach małą córeczkę maż pokazuje swoją prawdziwą twarz. Bohaterka przez kilka lat jest bita, poniżana, krytykowana i wykorzystywana. Mark nie pozwala jej opuszczać domu  zapraszać gości  ani kontaktować się z rodziną. Aisza i jej dzieci czują , że nie są w stanie dłużej  żyć i mieszkać z mężczyzną , który zamienił  ich życie w koszmar. Czy  dziewczyna wreszcie zdecyduje się odejść od męża ? Choć kiedyś kogo pokochała teraz widzi , że tak naprawdę nie jest   dobrym troskliwym  człowiekiem lecz tyranem i despotą gotowym by ją zniszczyć . Chcecie dowiedzieć się jaka będzie decyzja Aiszy ? Może ktoś lub  coś da jej siłę i motywację aby wreszcie spróbowała uwolnić się od swojego oprawcy ? Zainteresowanych historią  kobiety  z innego kontynentu zapraszam do lektury kolejnej powieści   z serii "Pisane przez życie. 
" Przemoc odziera człowieka ze wszystkiego, wycieńcza tak , że  wierzymy , że nie potrafilibyśmy żyć bez naszego oprawcy". 
Angielska autorka ,matka i opiekunka znów stara się otworzyć oczy tym , którzy  zdają  się nie zauważać problemu lub wolą unikać drażliwych  tematów.  Teraz to nie ona  jest narratorką utworu. Oddaje głos  osobie , która doświadczyła przemocy fizycznej ze strony ukochanego.  W  utworze nie brakuje drastycznych opisów i pełnych leku monologów  zranionej kobiety. Znajdziemy tam również walkę z samą sobą i pytania o to  jak postąpić : walczyć  czy skapitulować ?. "Mamo uciekaj" to pełne bólu i cierpienia autentyczne świadectwo  dziewczyny, która uwierzyła   i na własnej skórze przekonała się , że  pod maską kochającego  mężczyzny i  przykładnego ojca kryje  się osoba zdolna do największych podłości. 
 Źródło cytatów : 

[1] Cathy Glass ,  Mamo uciekaj  ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012  ,Str.75 .
[2] Cathy Glass ,  Mamo uciekaj  ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012 ,Str.143 .
 
[3] Cathy Glass ,  Mamo uciekaj   ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012 ,Str.296


piątek, 26 kwietnia 2013

Strażnicy historii. Nadciąga burza – Damian Dibben





Autor: Damian Dibben (strona autora)
Tytuł: Strażnicy historii. Nadciąga burza
Seria: Strażnicy historii #1
Oryginalny tytuł: The History Keepers: The Storm Begins
Wydawnictwo: EGMONT
Data wydania: kwiecień 2012
Stron: 328
Ocena: 5/10





„Historia jest święta. Przeszłość może być naznaczona horrorami, ale pamiętaj, Jake, te horrory mogły być milion razy gorsze.” [s.93]


Rodzice czternastoletniego Jake’a zaginęli, a jest to o tyle straszne, bo zaginęli gdzieś w odmętach historii świata. Mogą być wszędzie, a co straszniejsze w każdym czasie, wieku, momencie historii. Jedna pochmurna noc, w której młody chłopiec został „porwany” zmienia wszystkiego w jego życiu, bowiem dowiaduje się, że jego szaleni rodzice należą do Tajnych Służb Straży Historii, które mają na celu chronić historię. Jake chcąc ich odnaleźć przenosi się z Londynu dwudziestego pierwszego wieku do szesnastowiecznej Francji, do głównej siedziby stowarzyszenia. Tam poznaje innych agentów z różnych epok. Podstępem dostaje się na statek grupy, która ma za zadanie odnaleźć jego rodzicieli, a także uratować świat przed obłąkanym Zeldtem, który ma zamiar zniszczyć historię, którą znamy, o której uczymy się na lekcjach. Czy im się uda? Czy Jake odnajdzie swoich rodziców? Czy udaremnią plany Zeldta? Czy jednak Zeldt dokona zagłady świata? Cóż za misterny plan uknuł książę ciemności?

Damian Dibben jest zakochanym w swoim mieście londyńczykiem. „Strażnicy historii. Nadciąga burza” to jego debitu literacki. Zanim zaczął pisać książki, pracował, jako scenarzysta przy przeróżnych projektach filmowych, takich jak „Kot w butach” czy „Upiór w operze”, zaś jego własny scenariusz „Seventh Heaven” ma niedługo wejść do produkcji. Interesuje się historią starożytną, naukami przyrodniczymi oraz powieściami przygodowymi.

Sam pomysł z Tajnymi Służbami Straży Historii jest naprawdę ciekawy. Sama od zawsze chciałam przenieść się w czasie. Zobaczyć jak kiedyś wszystko wyglądało, bo nie wiem, czemu patrząc na stare czarno-białe fotografie wyobrażam sobie świat również w takich barwach. A przecież było w nim tyle kolorów! Oj, chciałabym się przenieść od wiktoriańskiej Anglii i sama założyć piękną suknię, albo zobaczyć starożytny Egipt. Strażnicy historii i cała podróż w czasie są mocnymi plusami tej książki.

Autor posługuje się łatwym w odbiorze językiem, choć tłumaczenie procesu podróży w czasie Itak nie zrozumiałam, ale w końcu był on związany z fizyką, a jej chyba nigdy dobrze nie zrozumiem. Pomimo tego, że posługuje się on prostym językiem nie czytało mi się jego książki zbyt dobrze. Nie wiem dlaczego. Niby temat i wykonanie dobre, ale do mnie ono nie przemówiło.

W powieści nic nie było dobrze zarysowanie. Bohaterowie w ogóle mnie do siebie nie przekonali. Byli jacyś dziwni. Sam główny bohater nie przypominał mi czternastoletniego chłopca. Czułam, jakby został na siłę ukazany z jak najlepszej strony. Nie zauważyłam u niego żadnych wad. Jakąś minimalną dozą sympatii obdarzyłam tylko Charliego, ale tylko małą i tylko jego, niestety.

Akcja jest, a niby jej nie ma. Niby dzieje się coś ciekawego, ale nie porwało mnie tak jak miało. Nie wiem, cały czas mam do tej powieści mieszane uczucia. Jednak wiem i czuję, że powieść nie spodobała mi się tak jak miała. Nie czytałam jej z zapartym tchem. Czytałam ją chyba tylko po to, żeby ją dokończyć i tylko po to, aby dać jej jednak szanse. Przekonać się czy jednak autor czymś mnie zaskoczy. Niestety przeliczyłam się.

Jak widać moja opinia jest pełna sprzeczności, dlatego najlepiej samemu się zapoznać się ze „Strażnikami historii. Nadciąga burza” Damiana Dibbena. Nie twierdzę jednak, że powieść się nikomu nie spodoba. Może do kogoś ona przemówi, w końcu każdy ma inny gust. Nie wiem, jakoś nie umiem z czystym sercem jej odradzić, ale mogę jedynie powiedzieć, że znam o wiele lepsze książki młodzieżowe czy przygodowe. Jeśli jesteście zainteresowani przeczytajcie, choćby po to, żeby wyrobić sobie własną opinię, jeśli od początku was nie zainteresowała, nie musicie po nią sięgać. Nawet po przemyśleniu nie wiem, co mam o niej sądzić i muszę przyznać, że jest to chyba pierwsza taka książka, a już na pewno pierwsza od bardzo długiego czasu. Mam jednak nadzieję, że Dibben przekona mnie do siebie drugim tomem serii, bo jak zwykle moja ciekawość nie zna granic i muszę się dowiedzieć, co będzie dalej. Mogę jeszcze dodać, że niesamowicie mi się podoba tył okładki, piękne kolory i piękne widoki, to jest coś co lubię.


„Jeżeli zależy ci na edukacji, świat jest tym miejscem, w którym należy jej szukać. To o wiele bardziej skomplikowane miejsce, niż kiedykolwiek zdołałbyś sobie wyobrazić.” [s.26]
~~~~
„Życie jest takie ulotne – westchnął melancholijnie. – Trzeba cieszyć się każdą chwilą.” [s.162]

_____
Seria „Strażnicy historii”:
1. Nadciąga burza | 2. Circus Maximus

wtorek, 23 kwietnia 2013

Królestwo łabędzi – Zoe Marriott




Autor: Zoe Marriott  (strona autorki)
Tytuł: Królestwo łabędzi
Cykl wydawniczy: Poza czasem
Oryginalny tytuł: The Swan Kingdom
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Data wydania: 6 marzec 2013
Stron: 264
Ocena: 7/10







Królestwo to kraina prawie doskonała. Urodzajne ziemie i lud, który jest wierny Starym Zasadom. Najmłodsza z córek króla wiedzie beztroskie życie na dworze swojego ojca razem z braćmi. Aleksandra mimo wszystko jest bardziej przywiązana do swojej matki, która poświęca jej wiele uwagi ucząc ją co powinna wiedzieć Bystra. Kiedy jednak matka zostaje zabita przez okrutną bestię Aleksandra wie, że to nie był tylko przypadek, próbując uzdrowić matkę wszystkimi znanymi sposobami. Po tym wszystkim jej ojciec każdego dnia wyrusza do lasu wytropić bestię, codziennie wracając z pustą ręką. Ale pewnego razu to się zmienia… Wraca on bowiem z piękną niewiastą znalezioną w lesie. Od tego momentu wszystko nabiera tempa. Kobieta oczarowuje króla i jego poddanych,  a ten nie chcąc tracić czasu poślubia ją. Nieudolna próba odkrycia mrocznych sekretów macochy, kończy się wywiezieniem Aleksandry do Midland i wygnaniem jej braci z Królestwa. Co z tym wszystkim mają wspólnego łabędzie? Czy Aleksandra odkryje mroczne tajemnice macochy? Co za bestia zabiła mądrą i bystrą królową? Czy Aleksandra odnajdzie w sobie niezwykłą moc? Czy uczucie, które połączyło ją z Gabrielem przejedzie próbę czasu?

Piękna okładka to jest to, co pierwsze rzuca się w oczy. Jednak z tego, co zauważyłam to znak rozpoznawczy okładek serii „Poza czasem” wydawanej nakładem wydawnictwa EGMONT. Mają w sobie pewien urok i gdy tylko spojrzy się na okładkę od razu widać, że jest to książka z tego cyklu wydawniczego. „Królestwo łabędzi” jest już drugą książką Zoe Marriott wydanej właśnie w tym cyklu wydawniczym, pierwszą były „Cienie na księżycu”.

„Królestwo łabędzi” nawiązuje do pięknej baśni Hansa Christiana Andersena „Dzikie łabędzie”. Muszę przyznać, że wcześniej ich nie znałam, a żeby poznać nawiązanie do niej czym prędzej ją przeczytałam. Co mogę powiedzieć? Nie wiem, czy jest to spowodowane tym, że „Królestwo łabędzi” przeczytałam pierwsze, czy też nie, ale powieść Marriott bardziej przypadła mi do gustu. Może dlatego, że było w niej więcej magii, którą uwielbiam? Była bardziej romantyczna? Jednak nie ma co porównywać baśni do powieści. Co najważniejsze nawiązanie jest tu bardzo widocznie, czego się nie spodziewałam, a co mnie pozytywnie zaskoczyło.

Aleksandra pomimo wieku jest silną osobowością, co pokazała przystąpieniem do zadania. Nie zgadza się na wszystko, wie czego chce i do tego dąży, nie zważając na swój fizyczny ból. Miłość i przywiązanie są dla niej ważniejsze. A Gabriel? Jest dobrze wychowanym młodzieńcem, rozumiejący swoją ukochaną. Tak, z pewnością należy do tego rodzaju bohaterów, z którymi sami, a raczej same z chęcią byśmy się zapoznały i ja tutaj nie jestem wyjątkiem, bo kto by nie chciał przystojnego i troskliwego księcia?

Jeśli autorka tak ciekawie pokazała swoją wizję baśni Andersena, to jestem bardzo ciekawa „Cieni na księżycu”, która z tego, co wiem również nawiązuje to jednej ze znanych baśni. Ciekawa fabuła i sprawnie poprowadzone tempo akcji, a także łatwy w odbiorze język to z pewnością najważniejsze atuty książki brytyjskiej pisarki. „Królestwo łabędzi” polecam wszystkim poszukiwaczom powieści przesyconej magią, miłością i baśniowością, bo to wszystko zaserwowała swoim czytelnikom Zoe Marriott w swojej drugiej już pozycji. Czekam z niecierpliwością na więcej jej książek na polskim rynku wydawniczym i na to, kiedy w końcu będę mogła przeczytać jej debiut.



Ale podobnie jak zmieniają się pory roku, tak i natura człowieka ulega zmianom.” [s.36]
~~~~
„Gdyby życzenia zmieniały się w konie, żebracy byliby wspaniałymi jeźdźcami.” [s.125]
~~~~
„Wykorzystaj swój dar i wiedzę. Zaufaj sobie. Wtedy będziesz wiedziała, co powinnaś zrobić.” [s.179]
~~~~
„- Nie powinnaś mi pozwolić, abym ciągnął cię do ogrodu. Czasami zachowuję się jak idiota, ale ty zachowujesz się jeszcze gorzej, nie mówiąc mi o tym ani słowa.” [s.232]

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"Pięć małych świnek" - Agatha Christie

Zabójstwo pozostaje zabójstwem bez względu na to, czy je popełniono wczoraj, czy przed szesnastu laty.

Nie znoszę Herkulesa Poirot. Spośród wszystkich detektywów Agathy Christie, to on irytuje mnie najbardziej. Ciągle się wywyższa, jest przekonany o swej nieomylności - po prostu nie sposób go lubić. Ale nie ma dla niego sprawy nie do rozwiązania, potrafi znaleźć mordercę nawet po wielu latach od popełnionej zbrodni - to sprawia, że książki, w których jest głównym bohaterem, warto czytać chociażby dla spektakularnego sposobu rozwiązywania piekielnie trudnych kryminalnych zagadek.

Młoda kobieta prosi Herkulesa o przeprowadzenie śledztwa dotyczącego zbrodni sprzed szesnastu lat. Jej matka została oskarżona o otrucie męża, znanego malarza, Amyasa Crale’a. Kobieta w liście zapewniła córkę o swej niewinności. Klientka Poirota pragnie dowiedzieć się, czy rzeczywiście matka nie była morderczynią - ma to pozwolić jej ułożyć sobie normalnie życie, nie zadręczając się wątpliwościami.
 
Sprawa jest pozornie nie do rozwiązania. Domniemana zabójczyni nie żyje, a pięciu osobom, które w dniu śmierci malarza przebywały w jego domu, większość szczegółów już dawno się zatarła. Poirot może polegać jedynie na swej intuicji oraz listach, w których bliscy ofiary najdokładniej, jak umieli, spisali swoje wspomnienia.
 
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXaw5vFd2d2a0GaPdadKjQokQ-CKRgN2EsupJotmUmjIEws7lm86zZRbsjAjCmRKtA6YV6rGZbBWVytNcR3RPy57Cmq-hRAGsJ03hk5hbDn64kYK0Xgkq2zT3BqKMYn6oAZtodEclvu-M/s1600/poirot-david-suchet.jpg
David Suchet - serialowy Poirot
„Pięć małych świnek”, podobnie jak inne powieści Agathy Christie, czyta się szybko i dość przyjemnie - ot, taka lektura na wieczór. Trzeba jednak nieźle wytężać przy niej umysł, kombinować, próbować wyprzedzić Poirota w odgadnięciu motywu i tożsamości mordercy. W połowie książki byłam pewna, że rozgryzłam, o co w całej sprawie chodzi - sądziłam, że ta powieść jest jedną ze słabszych napisanych przez Agathę. Byłam w błędzie, przyznaję się bez bicia. Autorka wystrychnęła mnie na dudka i sprawiła, że zaczęłam wątpić w swoją zdolność dedukcji. Nie zdołałam odgadnąć, kto był sprawcą, a po przeczytaniu nie doznałam nagłego olśnienia w stylu „no faktycznie!” - po prostu przez myśl mi nie przeszło, że to właśnie TA osoba zabiła malarza.
 
Wątpliwa skromność Herkulesa w tej powieści, o dziwo, nawet mi zbytnio nie przeszkadzała - znacznie ważniejsze od postaci detektywa było dla mnie prowadzone przez niego śledztwo. Po raz kolejny jestem zaskoczona jego geniuszem - Poirot rzeczywiście jest nieomylny. Nie rozumiem tylko, dlaczego wierszyk o pięciu świnkach, do których porównywał świadków, nagle, zupełnie bez powodu, przyszedł mu do głowy. Ale nic to, świnki nie miały większego znaczenia, zdania o nich były tylko tytułami poszczególnych rozdziałów.
 
„Pięć małych świnek” to dobry, zaskakujący i zupełnie nieprzewidywalny kryminał. Polecam przede wszystkim miłośnikom Królowej Kryminału, ale osoby, dla których powieść ta będzie pierwszym spotkaniem z jej twórczością, również nie powinny być zawiedzione.

sobota, 20 kwietnia 2013

Taniec czarownic - Jessica Gregson


Jessica Gregson wpadła na pomysł napisania powieści snującej się wokół wydarzeń w węgierskiej wsi Nagyrév podczas lektury encyklopedii seryjnych zabójców. Tam w latach 1914-1929 grupa kobiet zamordowała około 45-300 ludzi, głównie mężczyzn. Co do dokładnej liczby nie ma zgody. Wydaje się, że to niemożliwe, aby nikt nie zauważył nagłych zgonów takiej liczby osób przez tyle lat, ale można to wytłumaczyć tym, że była to mała, zagubiona w węgierskiej puszcie, wioska, niemal odcięta od zewnętrznego świata. Za całą sprawą stały dwie kobiety: Julia Fazekas oraz Susi Olah, które świadczyły swoje usługi jako akuszerki, ale także podobno jako czarownice. W finale tej sprawy osiem kobiet z tejże wioski zostaje powieszonych. Autorka zmienia w „Tańcu czarownic” nazwę wsi oraz imiona głównych bohaterek, a fakty miesza z fikcją literacką. Napomknę tylko, że znowu znowu dziwnie przetłumaczono tytuł, bo w oryginale brzmi on „The Angel Makers”. Zdaję sobie sprawę, że „Fabrykantki aniołów” nie brzmią zbyt dobrze i może nie oddają dobrze gry słów, ale „Taniec czarownic”?

Jessica Gregson zaczyna swoją opowieść w 1914 roku, a więc u progu pierwszej wojny światowej i zabiera nas do wioski, gdzie mieszka czternastoletnia Sari Arana, która właśnie straciła swojego ojca. Jej ojciec był kimś w rodzaju znachora i mędrca, cieszył się 
Zbrodniarki z Nagyrev przed sądem - źródło 
 wielkim poważaniem. Niestety ów szacunek nie przeszedł na córkę. Jej matka zmarła przy jej porodzie, a ona sama miała odziedziczyć zdolności po ojcu, oprószone dodatkowo magicznymi zdolnościami, co kobiecie nie przynosiło zaszczytu, wręcz przeciwnie. Sari była dziewczyną „nowoczesną” na owe czasy, nie tylko umiała czytać i pisać po węgiersku, ale dodatkowo posługiwała się dobrze niemieckim. Jej ulubioną książką była „Jane Eyre”. Sari pragnęła czegoś więcej od życia i świata, nie chciała się zamknąć w ciasnych ramach wioskowej wspólnoty, nie marzyła, aby być uwiązaną w małżeństwie. Niestety, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami nie było pożądane to, aby po śmierci ojca mieszkała sama. Miała więc dwa wyjścia, mogła wyjść za mąż za swojego możnego kuzyna Ferenca lub zamieszkać z przyszywaną ciotką Judit, która była akuszerką i zielarką, czasami pomagającą sobie także zaklęciami. Nie czuła się gotowa do zamążpójścia, częściowo także związana była obietnicą daną ojcu, że nie wyjdzie za mąż przed ukończeniem osiemnastego roku życia. Ferenc wyruszył więc na wojnę, a ona, nieoficjalnie zaręczona, przeniosła się do ciotki Judit, gdzie mogła wzbogacić swoją wiedzę zielarki, która częściowo została jej przekazana już przez ojca, a także dodatkowo uczyć się przyjmować porody. Pomiędzy bezdzietną Judit i młodą Sari nawiązała się niezwykła relacja, przypominająca stosunki pomiędzy matką i córką, stopniowo budowana na bazie zaufania i wyjątkowej zażyłości. To właśnie te relacje były dla mnie szczególnie interesujące, jak i stosunki pomiędzy Sari i pozostałymi mieszkankami wioski.

Susi Olah (książkowa Sari) druga z prawej) - źródło 
Wojna zmieniła w wiosce wszystko, praktycznie kobiety zostały same, wyzwoliły się z mężowskich oków, zbliżyły się też do siebie. Nawet Sari, poprzednio wytykana placami i budząca strach, została zaakceptowana przez resztę kobiecego społeczeństwa. Rozluźniły się obyczaje, kobiety mogły się swobodniej ubierać i zachowywać, a totalny zwrot dokonał się, kiedy na obrzeżu wioski założono niewielki obóz dla włoskich jeńców wojennych. Można się tylko domyślać, co się wtedy zaczęło dziać. Większość z tych kobiet nie była szczęśliwa w związkach małżeńskich, do których w większości przypadków były przymuszane przez rodziców, czy nawet gwałty. To mężowie byli ich panami i władcami, często bardzo srogimi, a wojna dała im kilka lat wolności. Wojna się jednak skończyła, jeńcy musieli wrócić do własnego kraju, a mężowie do domów. Nie wszystkim to się podoba. Solidarność kobieca zadzierzgnięta w czasie wojny daje swoje zatrute owoce również w czasie pokoju...

„Taniec czarownic” czyta się dobrze, aczkolwiek nie przekonywał mnie język, którym posługiwała się Sari. Nawet jeśli była wyedukowana bardziej, niż większość jej koleżanek, to nie byłam przekonana do jej aż tak wysokiego poziomu intelektualnego. W końcu była prostą dziewczyną z wioski, może bardziej bystrą, ale nie uczęszczającą nigdy do szkoły. Książka do połowy przypomina romans, a od połowy kryminał. Mimo, iż starałam się nie wczytywać za bardzo przed lekturą o co tak dokładnie chodziło w sprawie zbrodni w Nagyrévie, to akcja jest tak poprowadzona, że można się domyślić finału. Owszem, interesująca jest to pozycja z punktu psychologii tłumu i tego, jak pojedyncze osoby, w tym wypadku nie chodzi mi tylko o Sari czy Judit, ale na przykład również o złą do szpiku kości Orsolyę, mogą wpływać na opinie i zachowania innych członków wspólnoty, jak łatwo jest przekroczyć tą cienką linię pomiędzy dobrem, a złem, jak prosto jest „przedobrzyć” i pozbyć się wszelkich etycznych limitów. Od połowy książki zwietrzyłam już jej zakończenie, więc szczerze mówiąc doczytałam ją bez większego zainteresowania całą sprawą. Nie byłam zachwycona tą pozycją. Temat świetny, ale przedstawiony w zbyt oczywisty sposób, nie dostarczył mi emocji, których się spodziewałam. Jak dla mnie to po prostu średnie czytadło na jeden wieczór.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika 

czwartek, 18 kwietnia 2013

Cathy Glass Nikomu nie powiem.



"Nie,  nie zawiodę cię Cathy naprawdę staram się być grzeczny".
Czy dzieci , które sprawiają trudności wychowawcze i wymagają dużo większej opieki niż ich rówieśnicy już na początku stawiane są na przegranej pozycji i nie mogą walczyć o prawdziwą kochającą  rodzinę ? 
Kolejna książka Cathy Glass  wchodząca w skład serii Pisane przez życie  pokazuje , że czasem nie  wszystkie porzucone lub odebrane rodzicom maluchy od razu mają szansę na szczęście.  Czasem tak jak siedmioletni Reece są z powodu  swojego zachowania wielokrotnie przenoszone  , oddawane i zabierane kolejnym rodzinom zastępczym. Opieka społeczna zdecydowała się powierzyć chłopca Cathy ponieważ wiedziała , że kobieta ma duże doświadczenie w pracy z  trudnymi dziećmi i potrafi  szybko zaskarbić sobie ich sympatię.   Gdy niesforny mały szkrab pojawia się u Glass od razu ujawniają się jego problemy oraz zaburzenia zachowania. Dziecko  już na początku potwierdza przypuszczenia swojej nowej opiekunki i udowadnia , iż opieka społeczna nie bez powodu wystawiła  o nim tak negatywną opinię. Krzyczy  bije i gryzie wszystko co napotka na swojej drodze. Nieświadomie używa wulgarnych słów, krzywdzi innych i nie pozwala aby ktokolwiek spróbował nad nim zapanować. Biologiczna matka  zachowuje  się podobnie jak jej syn jest agresywna i zaciekle walczy o prawo widywania się ze swoimi dziećmi . Zrobi wszystko aby dopiąć swego  . Dla niej nie istnieje coś takiego jak konsekwencje liczy się tylko osiągnięcie celu. Gdy starałam się bliżej poznać okoliczności zabrania dziecka matce i  znaleźć odpowiedź na pytanie jak wyglądało życie chłopca u boku biologicznych rodziców  czytając każdą kolejną stronę byłam coraz bardziej zdruzgotana. Nie mogłam uwierzyć jak można tak traktować dziecko , które nie jest niczemu winne, dlaczego osoba, która powinna otoczyć dziecko opieką i zapewnić mu to czego potrzebuje woli potraktować go jak nikomu niepotrzebne "piąte koło u wozu"?. 
" To wstrząsająca opowieść dla, której trzeba szukać mocnych środków wyrazu". 

Reece już od pierwszych lat życia  przejmował od matki negatywne wzorce , obserwując jej agresywne zachowania i reakcje później sam je powtarzał bo nie widział w tym nic złego. Skoro mama nie potrafiła właściwie się nim zajmować trudno oczekiwać aby maluch potrafił  bez protestów wykonywać polecenia , ubierać się , korzystać z toalety czy pisać najprostsze słowa. W domu rodzinnym nie wprowadzono bowiem żadnej dyscypliny ani nie nauczono chłopca samodzielności. Opieka nad  dzieckiem , które ma tak ogromne trudności z koncentracją i nauką , jest nadpobudliwe  i lekceważone wymaga ogromnego zaangażowania i cierpliwości.  Cathy Glass jako doświadczona matka zastępcza  została wybrana przez opiekę społeczną  i poproszona o to aby pomóc chłopcu wyjść na prostą   i dać mu to czego nie dostał od własnej mamusi . Autorka  podczas rozmów z chłopcem zauważa , że dziecko na prawie każde zadane mu pytanie odpowiada  " nie wiem" , Jaka jest tego przyczyna ?  Jaką tajemnicę ukrywa dzieciak ? , Dlaczego obiecał komuś , że nigdy  i nikomu  tego sekretu nie wyjawi ? 
"Książka jest ostrzeżeniem aby nie być obojętnym gdy obok  dzieje się coś złego".
 Brytyjska pisarka i opiekunka zdecydowała się opowiedzieć swoim czytelnikom następną  pełną skrajnych emocji i szokujących opisów historie, która wydarzyła się naprawdę. Miała na tyle odwagi  i ponownie zwróciła naszą uwagę na problem  jaki dla wielu wydaje się być czyimś wymysłem , fanaberią . Glass  chce  pokazać potencjalnym czytelnikom , że trudności wychowawcze naprawdę się pojawiają, ale wcale nie są powodem dla, którego malec ma być traktowany gorzej niż  jego rówieśnicy . On ma nie tylko swoje własne potrzeby , ograniczenia , ale i pozytywne  uczucia, których pozostali nie potrafią  docenić . Czytając tę pełną drastycznych  scen  powieść utwierdziłam się w przekonaniu , że praca z trudną młodzieżą i dziećmi  to naprawdę ciężki kawałek chleba . Aby móc realizować się  w zawodzie pedagoga resocjalizacyjnego potrzebna jest nam nie tylko chęć , ale także odpowiednie podejście , empatia i przede wszystkim ogromna odporność psychiczna. Tylko wtedy będziemy mogli naprawdę wesprzeć  osobę , która czeka aby wyciągnąć do niej pomocną dłoń. 
" Nikomu nie powiem " to jedna z tych publikacji , które zamiast zapewnić chwilę relaksu  otwierają  nam oczy i pokazują  jak bardzo okrutni potrafią być ludzie i do czego może doprowadzić brak matczynej opieki . Jest to także , szokujący obraz , którego chyba nikt nie chciałaby oglądać a jednak czasem mimo wszystko widzi czyjeś cierpienie. Takie książki pomimo bolesnej i trudnej tematyki są potrzebne bo  podobne problemy zamiast znikać pojawiają się  coraz częściej . 
Źródło cytatów: 
 [1] Cathy Glass , Nikomu nie powiem  ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012 ,Str.222 .

[2] Cathy Glass , Nikomu nie powiem  ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012 ,Str.5.
 

[3] Cathy Glass , Nikomu nie powiem  ,  Wydawnictwo Hachette Warszawa  2012 ,Str.5.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Charlotte Bronte Profesor .

Przeczytanie wszystkich powieści sióstr Brontë jest jednym z moich czytelniczych postanowień na ten rok. Tak więc po przeczytaniu dwóch książek napisanych przez Anne i Emilly przyszedł wreszcie czas aby zapoznać się z utworami , które pozostawiła po sobie najstarsza z pisarskiego rodzeństwa czyli Charlotte.
Jak na tle "Wichrowych Wzgórz" i "Agnes Grey" wypada "Profesor" ? Powiem krótko świetnie. Jeśli będziesz czytał/ czytała tę recenzję dalej dowiesz się dlaczego tak uważam. Zanim jednak wystawię książce ostateczną ocenę przybliżę jej fabułę , napiszę kilka swój o najważniejszej postaci utworu oraz stylu jakim posłużyła się ta znana pisarka oraz o rzadko spotykanym zabiegu literackim, który zastosowała autorka.

Głównym bohaterem i narratorem powieści jest młody mężczyzna William Cromsworth , który dopiero wkracza w dorosłość i wciąż poszukuje własnej tożsamości , zastanawia się co chce robić dalej. Przez pierwsze kilka lat życia zanim trafił do szkoły z internatem wychowywali go krewni. Po ukończeniu ostatniego etapu edukacji postanawia zrezygnować z tego co zapewnia mu jego arystokratyczne pochodzenie i wyjechać do Brukseli aby tam poszukać nie tylko pracy , ale i swojego miejsca. Przy małej "pomocy" przyjaciela udaje mu się zdobyć posadę nauczyciela angielskiego w szkole z internatem do. której uczęszczają tylko dziewczyny . Tym samym mężczyzna ma okazję aby wreszcie lepiej poznać naturę kobiet bo wcześniej niezbyt często dostawał szansę by z się z nimi spotykać. Czy któraś z koleżanek spróbuje zawrócić mu w głowie ? a jeśli tak to jak na te próby zareaguje tytułowy profesor ?

Debiutancka powieść Charlotte Brontë wydana w Anglii dopiero po śmierci pisarki jest prawdziwą literacką ucztą , ale nie dla każdego. Osoby , które chcą podczas czytania poczuć dreszczyk emocji czy zapoznać się z dobrze skonstruowanymi dialogami mogą czuć się zawiedzione bo w książce dominują plastyczne opisy, subtelny język a rozmowy pomiędzy bohaterami schodzą na drugi plan. Najstarsza z sióstr zgrabnie i z klasą wplata w fabułę wątki autobiograficzne ( sama również była nauczycielką języka angielskiego i miała okazję poznać smak miłości). Powieściopisarka zdecydowała się powierzyć rolę narratora mężczyźnie . Tak zabieg jest niezwykle rzadko stosowany w literaturze XIX Anglii. Wszystkie trzy siostry miały pewien niezwykły dar kreowania postaci , które na długo zapadają w pamięć. Wszystkie osoby, które udało im się stworzyć przy użyciu własnej wyobraźni są bardzo wyraziste , realne potrafią przykuć uwagę czytelnika. Każdą nich możemy obdarzyć zaufaniem i być pewni , że dobrze poprowadzi nas ulicami Londynu i opowie o tym jakie było życie w tamtym okresie historycznym oraz czym różniło się od czasów nam współczesnych . Podobało mi się to , że autorka postanowiła na niektórych stronach umieścić również zwroty w języku francuskim , które zostały objaśnione w przypisach.
Moje trzecie spotkanie z pisarskim dorobkiem brytyjskich sióstr uważam za bardzo udane. Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak tylko gorąco polecić tę pozycję i czekać aż będzie mi dane przeczytać kolejne dzieła Charlotte bo wiem , że warto.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Kerstin Gier- Trylogia Czasu 01- Czerwień Rubinu

Tytuł oryginału: Rubinrot
Autor: Kerstin Gier
Seria: Trylogia Czasu 01
Rok wydania: 2011
Gatunek: Fantasy
Liczba stron: 344
Wydawnictwo:  Egmont


Podróż w czasie. Czy jest możliwa? Pytanie  to wydaje się być śmiesznym, retorycznym, gdyż każdy z nas wie, jaka będzie na nie odpowiedź... Jednakże wyobraźcie sobie odwrotną sytuację, w której spotykacie się z pozytywną odpowiedzią. Ktoś mówi ci tak, zamiast nie- jak reagujesz? Patrzysz na niego jak na głupka, myślisz, że oszalał, jednak prawdą jest to, że on ma rację. Kerstin Gier wynalazła sposób- pisząc wspaniałą "Trylogie Czasu" i tym samym dając nam, możliwość podróży w czasie. Niebywałe jest to,  jak jedna, na pozór niczym nie wyróżniająca się  książka, może sprawić, że robi się takie zamieszanie... Zapewne wiecie, że trylogia ta trafiła na listy bestsellerów, jak i to, że autorka podbiła serca wielu czytelników? Przyznam się, że ja sama jestem jednym z nich, gdyż Kerstin Gier zaskoczyła mnie jak nikt inny i sprawiła, że spełniło się jedno z moich dziecinnych marzeń. A mianowicie zabrała mnie w najlepszą podróż w czasie, gdzie wszystko stawało się możliwe- jak czarny rycerz w zbroi, żywy gargulec, czy takie postawy jak odwaga i bohaterstwo,  z którymi ciężko spotkać się w naszych czasach. Gdy czytałam tę powieść, miałam wrażenie, że to ja przenoszę się w epokach, że ja ubieram się w te śliczne kolorowe stroje, że ja jadę karocą... Naprawdę było to dla mnie niesamowite przeżycie, gdyż uwielbiam historię, ubiory, język, zasady poszczególnych epok, których autorka daje nam niezły zastrzyk w swoich opisach. Ciężko napisać coś, bez przekoloryzowania tego,   gdy w grę wchodzą- historia, miłość i bohaterowie ratujący świat. Jednakże Gier  Kerstin  poradziła tu sobie znakomicie i stworzyła wiarygodnych, naturalnych, jednak mimo to nie pospolitych  bohaterów, którzy zapadają głęboko w pamięć i cieszą się sympatią większości czytelników.

Gwendolyn, główna bohaterka książki, to  zwyczajna nastolatka, która chodzi do szkoły, pisze prace domowe, ma najlepszą przyjaciółkę z którą spędza czas na przerwach, plotkuje... Typowe życie ucznia, nic nadzwyczajnego, prawda? Jednakże pozory mylą, gdyż bohaterka nie jest taka, na jaką wygląda. Wszyscy dają się złapać wyobrażeniom, temu co widzą, a nie co powinni tak naprawdę myśleć, czynić... Rodzina Gwendolyn wpada w tę pułapkę, przygotowując do podróży w czasie, nie tę dziewczynę co trzeba- jej kuzynkę Charlottę.Główna bohaterka nie ma o niczym pojęcia do czasu, gdy niespodziewanie przenosi się w czasie, a przykra prawda wychodzi na  jaw. Niezwykły gen posiada, wcale nieprzygotowana do tego  dziewczyna i co teraz? Teraz  zaczynają się komplikacje- rodzina nie może uwierzyć, że popełniła tak wielki błąd, kuzynka jest wściekła, Gideon de Villiers- główny bohater, jest arogancki i nieciekawie  zaczyna się jego znajomość z Gwendolyn... Jednakże w odpowiednim czasie wszystko ma swój punkt kulminacyjny. Nawet "Trylogia czasu", która wydaje się nie mieć końca, nareszcie ma swój happy end, czy też złe zakończenie. 

Z "Trylogii czasu" zapadły mi w pamięć, charakterystyczne słowa głównej bohaterki, które w jakiś sposób robią tę książkę jeszcze bardziej wyjątkową- przynajmniej dla mnie.  

"Gotowa, jeżeli i ty jesteś gotów"

Dlaczego sięgnęłam po tę pozycję? Chyba tylko dlatego, że okładka rzuciła mi się w oczy- zresztą wszystkie książki z twarzami znajdują się na mojej liście do przeczytania...Jednakże zachęcił mnie również sam tytuł - "Trylogia czasu", która skojarzyła mi się z czasem jakiego ludziom ciągle  brakuje, a którego zapewne nie warto poświęcać tylko pracy, czy zamartwieniem się na zapas, lecz czerpać z niego jak najwięcej, gdyż w każdej chwili może się on dla nas skończyć. Dlatego nie pozwólcie, by życie przeleciało wam, jak piasek przez palce...


"Czerwień rubinu" to pierwszy tom "Trylogii czasu" Kerstin Gier, który sprawił, że siedziałam jak na szpilkach oczekując dalszego ciągu wydarzeń. Bohaterowie w stu procentach zdobyli moją sympatie i nie ukrywam nawet, że moje serce zabiło mocniej, gdy w grę zaczęły wchodzić uczucia i miłość. Jednakże nie było to love story, jakie znamy ze "Zmierzchu". Nie było tu tej sztucznej sielanki, która tak bardzo razi w oczy w znanej nam wszystkim sadze Stephenie Meyer, tylko prawdziwe uczucia, gdzie jest czas na miłość, strach, jak i na nadmiar emocji. Akcja pierwszego tomu daje nam niezłego kopa, przez co nie można się nudzić czytając"Czerwień rubinu". Prawdą jest również to, że niemiecka autorka zagarnęła sobie kolejne serce do swojej kolekcji. Dlatego ostrzegam was, spodziewajcie się po tej pozycji czegoś więcej, niż  słowo- "zwykła". Naprawdę jestem pewna, że porwie i was. Jednak, czy autorka skradnie i wasze serca? Przekonajcie się sami...

"Trylogia czasu" Kerstin Gier, składa się z:

 
 
Ekranizacja "Czerwieni rubinu", Kerstin Gier:

Wiedzieliście, że będzie ekranizacja pierwszego tomu Kerstin Gier? Ja sama wiem od niedawna, jednak zapewne wybieram się na premierę... Przyznam szczerze nie jestem fanem filmów niemieckich, ale "Czerwieni rubinu" za nic w świecie, nie mogę przegapić! Bardzo jestem ciekawa, czy ekranizacja podbije serca widzów i czy spotka się z tyloma pozytywnymi ocenami, co sama książka. A wy skusicie się na tę podróż w czasie?

A oto i zwiastun:



Ogólna ocena: 9/10