środa, 30 października 2013

Bridget Jones: Mad about The Boy - Helen Fielding


Pierwsze dwa tomy „Dziennika Bridget Jones” przeczytałam kilkanaście lat temu. Wtedy wiecznie odchudzająca się i poszukująca miłości Brytyjka bawiła mnie do łez. Sądziłam, że jeśli kiedykolwiek pojawi się trzecia część jej zapisków, to będzie dotyczyła wspólnych losów z panem Darcy. Jakże się myliłam. Już kilka dni przed spodziewaną premierą gazety w Wielkiej Brytanii krzyczały nagłówkami, że pan Darcy nie żyje, a Bridget jest wdową z dwójką dzieci. Nie podobała mi się ta opcja do tego stopnia, że postanowiłam książki nie czytać. Nie mogłam sobie wyobrazić dalszych losów Bridget, jeśli nie ma tam miejsca dla Marka. Ciekawość jednak zwyciężyła, a że podarowano mi książkę, to w przypływie gorszego nastroju zaczęłam czytać.

Już od pierwszych stron Helen Fielding wprowadza nas w świat pięćdziesięcioletniej wdowy z dwójką dzieci, pozbawiając złudzeń co do osoby Marka Darcy’ego. Bridget mimo upływu lat niewiele się zmienia. Sporo bałaganu w jej życiu wewnętrznym i zewnętrznym, wiecznie ściganie się z czasem i totalny brak organizacji. Staje się nowocześniejsza, bardziej interesuje się sprzętem elektronicznym i oswaja Twittera. Liczy więc nie tylko kalorie, ale także obserwatorów na owym Twitterze. Jest bardzo samotna i tęskni za Markiem, wspominając wspólne lata życia jako te najszczęśliwsze w życiu. Bardzo stara się być dobrą matką dla syna i córki, co w jej odczuciu słabo jej wychodzi. Być może spóźnia się po nich do szkoły i nie ogarnia wszystkich imprez towarzyszących bujnemu, szkolnemu życiu, ale kocha ich ogromnie, wierzy w nich i motywuje.
Na Twitterze poznaje również atrakcyjnego Roxstera, z którym nawiązuje romans, mija wszak pięć lat od śmierci Marka i mimo tęsknoty życie toczy się dalej. Trzydziestolatek różni się wszystkim od pana Darcy’ego, ale zaskakuje tym, że da się lubić i ma specyficzne poczucie humoru, które szczególnie objawia się podczas sms-owania. Mentalnie pięćdziesięcioletnia Bridget i trzydziestoletni Roxster są dokładnie na takim samym poziomie, ale metryka przecież nie kłamie...
Pojawia się też pewien tajemniczy nauczyciel – pan Wallaker...

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu książki. Rozumiem wybieg autorki, która uśmiercając Darcy’ego nie doprowadza do zrzucenia go z piedestału doskonałego, angielskiego dżentelmena i największej miłości Bridget.  O czym mogłaby być trzecia część „Dziennka Bridget Jones” z panem Darcy’m? O kolejnym małżeństwie mierzącym się z troskami dnia codziennego, o słownych potyczkach, rozwodzie? W książce jest w jak życiu – nawet największa i najbardziej romantyczna miłość może się kiedyś niespodziewanie skończyć.
Sama pięćdziesięcioletnia Bridget jawi mi się nieco miej autentyczna i już nie tak zabawna, jak w poprzednich częściach. Wulgarne zwroty rażą mnie w ustach osoby w średnim wieku i to na dodatek matki dwójki dzieci. Pewnie sama się starzeję, ale pewne zachowania mogą jeszcze śmieszyć u trzydziestolatki, ale u osoby dwadzieścia lat starszej zaczynają nieco drażnić i nużyc. Książka wydawała mi się też nieco przegadana, a pojawiające się wszy śmieszą na początku, później już jakoś nie tak bardzo. Myśli podczas lektury gdzieś ulatują, uwaga się rozprasza w oczekiwaniu na jakiś zwrot, bo nie ma już tego tempa akcji, a to, co było śmieszne w latach dziewięćdziesiątych, teraz już jakoś tak nie śmieszy.
Koniec książki można łatwo przewidzieć i należy do tych z gatunku szczęśliwych.
W sumie miło było znowu spotkać się z roztrzepaną Bridget, ale czy chciałabym przeczytać kolejną część dziennika? Nie jestem pewna. Chyba że będzie to o siedemdziesięcioletniej, nieszablonowej babci Bridget Jones.


poniedziałek, 28 października 2013

Wichrowe Wzgórza - Emily Brontë



„Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë po raz pierwszy przeczytałam z wypiekami na twarzy i łzami w oczach w szkole podstawowej. Później wracałam do tej książki jeszcze kilkakrotnie, zazwyczaj po obejrzeniu kolejnej ekranizacji powieści (których jest aż kilkanaście!), aby po raz kolejny skonfrontować własne odczucia po lekturze z kolejną wizją reżysera. Postanowiłam wrócić do „Wichrowych Wzgórz” po kilkunastu latach przerwy, przyznaję, że nie bez obaw, jak odbiorę powieść jako dorosła kobieta.

Heathcliff i Catherine. O ich miłości napisano już chyba wszystko, a sama powieść ma albo gorących zwolenników albo zawziętych przeciwników, wywołuje zgorszenie i niesmak. Sama nie potrafię polubić ani rozkapryszonej, rozpieszczonej Catherine, ani cygańskiego znajdę Heathcliffa, opętanego uczuciem do córki pana Earnshaw. Mimo wszystko zawsze chętnie wracam na wietrzne wrzosowiska, nawiedzane przez wichury i śnieżyce, gdzie nocą błąkają się duchy zmarłych, które nie doznały ukojenia i spokoju za życia. Wichrowe Wzgórza, zapomniane przez Boga i ludzi, przyciągają mnie jak magnes. To ta niespokojna, mroczna, diaboliczna wręcz atmosfera książki tak mnie intryguje i bujna wyobraźnia autorki, ktora napisala powieść, która wyprzedza swoją epokę. 

Podoba mi sie to, że Emily Brontë opowiada historię tak, jak widziała ją Nelly Dean, która narzuca nam interpretację zdarzeń, ocenia bohaterów, ale to pozostawia też miejsce na nasze przemyślenia. Po jakiej stronie się opowiemy? Zdroworozsądkowo powinnam współczuć z całego serca Lintonowi, ale jakoś nie potrafię. Nigdy też nie wybaczę Catherine, że poślubiła Lintona dla bogactwa i pozycji, tak łatwo poświęcając największą miłość swojego życia, prawdziwe powinowactwo dusz – Heathcliffa. Jej marne tłumaczenia nigdy mnie nie przekonają. Sam Heathcliff, wzbudza we mnie na początku żal i współczucie, do momentu, kiedy postanawia zniszczyć rodziny Earnshawów i Lintonów, aby ukarać je za wszystkie krzywdy, których doznał. Tego pełnego złości, kipiącego chęcią zemsty Heathcliffa nie lubię, kiedy  też z demoniczną obsesją pragnie zniszczyć kolejne pokolenia znienawidzonych rodzin. Mimo wszystko ciągle mu po cichu kibicuję, aby doznał spookoju, mając w pamięci niespełnione uczucie i rozdzierającą tęsknotę. Jestem wewnętrznie rozdarta, bo wiem, że ta miłość niosła za sobą tylko zgliszcza i obnażyła okrutną, perwersyjną wręcz, naturę człowieka. 
Dobrze, że Emily Brontë kończy powieść tak, że daje nam jakiś promyk nadziei na odrodzenie prawdziwej miłości i wiary w ludzi.

Po latach w "Wichrowych Wzgórzach" wciąż widzę ten romantyzm, ale więcej dostrzegam mroku i okrucieństwa. Powieść nie porusza mnie aż tak bardzo jak wtedy, kiedy byłam niewinnym dziewczęciem, ale ta wielka, niespełniona miłość pomiędzy Catherine i Heathcliffem wciąż mnie poraża i przeraża. Miłość dwojga ludzi, którzy nie wyobrażają sobie rozstania nawet po śmierci i pragną być nawiedzani przez ducha tej drugiej osoby, ich pasja, gwałtowność, kłębowisko uczuć, nierozerwalność. Czy dzisiaj tak się jeszcze kocha?

poniedziałek, 21 października 2013

Cathy Glass Kobieta bez przeszłości.



  • Tytuł oryginalny :The girl in the Mirror
  • Tłumaczenie: Patryk Dobrowolski
  • Wydawnictwo: Hachette
  • Rok wydania: 2013
  • Oprawa: miękka 
  • Ilość stron: 388
  • Gatunek: Powieść zainspirowana prawdziwą historią
 Rodzinne tajemnice skrywane od lat w końcu wychodzą na jaw, bolesne wspomnienia zostają zablokowane. Pozostaje tylko nieustająca dezorientacja i wewnętrzny lęk, pytanie o to co tak naprawdę się stało. Te dwa zdania są doskonałym podsumowaniem książki, którą dzisiaj dla Was recenzuję. "Kobieta bez przeszłości " to powieść, która została zainspirowana prawdziwą historią młodej dziewczyny. Tym razem Cathy Glass przedstawia swoim czytelnikom nie pokrzywdzone  przez los dziecko, lecz dwudziestotrzyletnią Amandę, która  również ma za sobą pewne traumatyczne przeżycia. Jednak w ogóle ich nie pamięta. 

Mandy, bo tak pieszczotliwie nazywają ją rodzice, będąc małą dziewczynką bardzo dużo czasu spędzała ze swoją kuzynką Sarą, ciocią i dziadkami. Choć relacje w rodzinie były naprawdę dobre, pewnej nocy, gdy nastolatka miała trzynaście lat, wydarzyło się coś strasznego. Jedna tajemnicza sytuacja zmieniła wszystko, sprawiła, iż dzieci nie mogły się więcej odwiedzać, a ich rodziny przez okrągłe dziesięć lat ze sobą nie rozmawiały. Nikt nie powiedział dlaczego kontakt został zerwany. Nadszedł jednak dzień, kiedy trzeba było zadzwonić  i przekazać smutne wiadomości. Amanda dowiaduje się, że jej ukochany dziadek jest ciężko chory i zostało mu co najwyżej kilka dni życia. Wraz z ojcem jedzie do wujostwa. Ani ona, ani jej tata nie zdają sobie sprawy z tego, jak poważny jest stan staruszka. Nasza bohaterka postanawia zostać w domu, który wcześniej traktowała niemal jak własny i pomóc w opiece nad tym, którego naprawdę kocha. Ma nadzieję, że nie tylko odciąży zmęczonego wujka, ale także ponownie spotka się z kuzynką. Szokujący jest dla niej nie tylko stan chorego, ale również to, że nie pamięta układu pomieszczeń, wydarzeń o które wszyscy ją pytają, wspólnych zabaw, czy osób jakie kiedyś tu spotkała. Wszystko wydaje jej się tajemnicze, dziwne i nie logiczne. Chce w końcu dowiedzieć się prawdy. Wie, że rodzinny sekret, ta zmowa milczenia dotyczy właśnie jej. Spojrzenia, rozmowy, pytania, na które nikt nie chce odpowiedzieć. Bohaterka ma dość  niedomówień i nie chce dłużej czekać, aż ktoś powie o co tak naprawdę chodzi. Jednak w końcu nadchodzi moment kiedy wszystko sobie przypomina. Wreszcie zna powód nagłej decyzji ojca, odkrywa co stało się tamtej nocy, gdy została pośpiesznie zabrana przez rodziców bez słowa wyjaśnienia. Jaka będzie jej reakcja? Co zrobią najbliżsi  dziewczyny? Czy w jakiś sposób jej pomogą? 
O tym już w książce. 

Muszę przyznać, że powyższy tytuł od dawna gościł na mojej liście pozycji, które koniecznie  chcę przeczytać. Na szczęście życzenie to dość szybko się spełniło i książka weszła w moje posiadanie. Zaczęłam czytać i mówiąc kolokwialnie przepadłam, nie mogłam oderwać się od lektury. Zaczęłam "żyć" tą historią, w ekspresowym  tempie pochłaniałam kolejne strony i rozdziały. Miałam jakieś tam własne przypuszczenia odnośnie tego jaka to może być tajemnica, co poróżniło rodzinę. Moje hipotezy okazały się po części trafne. Piszę po części, ponieważ o ile sekret okazał się być niemal dokładnie taki jak myślałam, to to co się działo po jego odkryciu, było dla mnie ogromnym zaskoczeniem na plus oczywiście. Do tego pełne  emocji sceny cierpień umierającego starca, który nie chce dłużej się męczyć i opisy heroicznej wręcz walki  jego najbliższych o to, aby ukochany mąż, ojciec, dziadek mógł przebywać z nimi jak najdłużej nawet jeśli nie byłby w pewni świadomy tego, gdzie jest i kto przy nim czuwa. Olbrzymi ładunek skrajnie różnych pozytywnych i negatywnych emocji. Pełne strachu monologi dziewczyny, która usilnie próbuje zerwać zasłonę milczenia, ulżyć w cierpieniu, na nowo zaufać i pokochać. Rozmowy, z których niewiele wynika, wieści jakich nikt nie chciałby ani usłyszeć ani przekazać. Skłócona rodzina, którą zjednoczyć może dopiero choroba jednego z jej członków, sprawa sprzed lat, nie dająca o sobie zapomnieć, wystawiona na próbę miłość i przyjaźń, której nie jest w stanie zniszczyć nawet upływający czas. Dramatyczne wyznania i zaskakujący koniec. Opowieść tę pamięta się jeszcze długo po zakończeniu lektury.  Jest to powieść o ranach jakie trudno uleczyć, śmierci, której nie da się przechytrzyć, przebaczeniu i przeszłości. Przeszłości, jakiej nie można tak po prostu wymazać. Gorąco zachęcam Was do zapoznania się z historią Mandy. Jeśli to zrobicie, przeczytacie książkę o kobiecie, której zabrano wspomnienia. Naprawdę warta uwagi pozycja. Dreszczyk emocji, mnóstwo zaskoczeń, masa pytań i trudnych odpowiedzi. To wszystko, Drogi Czytelniku, oferuje Ci Cathy Glass. Teraz to do Ciebie należy decyzja czy chcesz wyciągnąć rękę, zabrać klucz i otworzyć drzwi do świata zatytułowanego "Kobieta bez przeszłości". Ja ze swojej strony gorąco Cię do tego zachęcam. 

 
Recenzja pochodzi z mojego bloga :  http://anne18-recenzentka.blogspot.com/2013/10/137-cathy-glass-kobieta-bez-przeszosci.html