wtorek, 26 marca 2013

"Więzień nieba" - Carlos Ruiz Zafon


(...) ale wiem, że mój Fermin zwiedził kawał świata, przeżył niejedną przygodę. On mi nigdy nie opowiadał o tym, co robił, zanim mnie poznał, ale ja wiem, że miał inne kobiety i tułał się po świecie. Och, jakże zaniepokojona Bernarda, narzeczona Fermina Romero de Torres, myliła się co do swojego tajemniczego kochanka. Mimo, że w Więźniu nieba Zafon w końcu odsłania przeszłość pilnie strzeżącego swoich prywatnych spraw Fermina, jej nadal nie jest dane dowiedzieć się o nim prawdy.  


Ja także się myliłam, jednak nie w stosunku do Fermina, do którego pałałam zaufaniem i sympatią, od kiedy wkroczył na karty wdzięcznych, niepokojących i uwodzicielskich historii Zafona. Pomyliłam się jednak myśląc, że biorąc do ręki Więźnia nieba, otrzymam znów powieść o znamionach gotyckości, okraszoną poetyckim językiem, którą można się rozkoszować i dzięki niej karmić swoją wyobraźnię niezwykle nakreślonymi obrazami Barcelony, nędzy i przybytku, historiami skonstruowanymi z wielkim pietyzmem i dbałością o poruszające uczucia. Zafon zostawił w szufladzie wyrafinowane i stylowe pióro, częstując twardym realizmem i swobodnym językiem, który kreuje opowieść sensacyjną, umiejscowioną w pierwszych latach II wojny światowej, m.in. w obrzydliwym i obskurnym więzieniu.

Rok 1957. Daniel Sempere wiedzie szczęśliwy, aczkolwiek biedny żywot ze swoją żoną Beą, synem Julianem, starym Sempere i nieodłącznym przyjacielem Ferminem. Księgarnia rodziny Sempere nie przynosi dużych zysków, jednak pewnego dnia gości odrażającego i niezwykłego klienta - kulawego starca bez jednej ręki, który kupuje najpiękniesze i najdroższe wydanie Hrabiego Monte Christo. Zostawia książkę na miejscu do doręczenia wskazanemu adresatowi i wychodzi. Daniel z wielkim zaskoczeniem odkrywa na stronie dedykację: 

Dla Fermina Romero de Torres, który powrócił spośród umarłych i jest w posiadaniu klucza do przyszłości. 
13

Czytelnicy Cienia wiatru pamiętają z pewnością nieoczekiwane pojawienie się w życiu młodego Daniela żebraka Fermina. Tajemniczy mężczyzna, z dużym poczuciem rubasznego humoru i darem do poetyckiego, ale także popisowego wysławiania się, celnie ripostujący, zdawałoby się - beztroski, jednak nie. Owiany enigmatyczną przeszłością, o której zawzięcie milczy, nawet jeśli pojawia się nad nim groźny cień Inspektora Fumero. Z wypiekami na twarzy sięgnęłam po Więźnia wiatru, aby w końcu zaspokoić moją ciekawość i poznać historię, jaka kryje się za tym szelmowskim uśmiechem kobieciarza i mężczyzny, który wzbrania się o mówieniu o sobie, a jednocześnie odpiera nawet najgorsze zarzuty. 

Pojawienie się starca przypiera Fermina do ściany, który chcąc nie chcąc, dzieli się z Danielem swoją historią. Jak się okaże, związaną z rodziną Sempere i zagadkowymi bohaterami, których fani Zafona znają już z poprzednich powieści. Przeszłość Fermina zapuka stanowczo do drzwi Daniela i pozostawi po sobie raniące drzazgi, których Daniel nie będzie mógł sam się pozbyć. Dlatego to także opowieść o zaufaniu, przyjaźni i nieco nadwątlonej miłości, którą można uratować wspólnymi siłami. 

Koleje losu Fermina w latach 40. są dramatyczne, niepozbawione ironicznego spojrzenia, śladów  zwycięstw i porażek, odarcia człowieka z godności, traktowanego nie raz jak szczura, jednak czegoś mi zabrakło. Tym "czymś" była cudowna, porywająca proza, którą Zafon objawił się w Cieniu wiatru i Grze Anioła, która z pewnością poradziłaby sobie z obrazami brutalności, śmierci, nędzy, egocentrycznych drani, pogardy dla człowieka  i braku skrupułów. Gdyby Zafon ponownie użył swojego wypracowanego stylu, nie oskarżałabym pisarza o schematyczność - mogłabym się przenieść z ogromną satysfakcją i niesłabnącym podnieceniem do kolejnej historii, splatającej się zawzięcie z poprzednimi. A tak pióro stało się niewyróżniające i przeciętne, a Cmentarz Zapomnianych Ksiażek wydawał mi się umieszczony w fabule na siłę, marginalnie, nie pasując idealnie do żadnego wątku. Przecież Więzień nieba to już nie ten sam nostalgiczny, literacki świat. 

"Interesująca" to słabe słowo dla powieści Zafona, mizerne w porównaniu do zachwytów, jakimi darzyłam poprzednie powieści, jednakże zupełnie poprawne. I niestety wystarczające, ponieważ Zafon nie podał nam w niej nawet zamkniętego rozwiązania, jak czynił to w poprzednich powieściach, zostawiając sobie tylko boczną, nawet niewidoczną, uchyloną furtkę do kolejnej opowieści. Tutaj otworzył całe wrota, a mi nie było dane przez nie przejść z niedosytem, bo ta historia się nie skończyła. Ona się dopiero rozpocznie i mam nadzieję, że Zafon powróci w starej, sprawdzonej formie, aby mnie oczarować. Być może zaszufladkowałam tego pisarza, ale w jak najlepszych intencjach. 

poniedziałek, 25 marca 2013

Zbuntowane anioły – Libba Bray




Autor: Libba Bray  (strona autorki)
Tytuł: Zbuntowane anioły
Seria: Magiczny krąg #2  (strona trylogii
Cykl wydawniczy: Czytaj po zmierzchu
Oryginalny tytuł: Rebel Angels
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania: marzec 2010
Stron: 488
Ocena: 8/10






„Nie mają pojęcia, że to nie jest jedyny istniejący świat. Że daleko za groźnym, zamkowymi murami Akademii Spence, daleko poza zasięgiem pani Nightwing, mademoiselle LeFarge i innych nauczycieli kształtujących nas niczym miękką glinę, daleko poza samą Anglią, znajduje się miejsce niezwykle piękne i przerażająco potężne. Miejsce, w którym każde marzenie może się spełnić, więc trzeba marzyć bardzo ostrożnie. Miejsce, które może być niebezpieczne. Miejsce, które jedną z nas już zabrało.” [s.20]


Zbliża się Wigilia Bożego Narodzenia. Choinka, święta spędzone w rodzinnym gronie, wieczorki taneczne, spotkania towarzyskie, a przez ten czas trzeba zachowywać się jak na prawdziwą młodą damę przystało. Szesnastoletnia Gemma Dole opuszcza mury Akademii Specne na ferie świąteczne. Czas spędza z przyjaciółkami oraz na spotkaniach z przypadkowo poznanym, uroczym i przystojnym Simonem Middletonem. Jednak sielanka nie trwa długo. Pojawiają się dziwne i wyczerpujące wizje z trzema dziewczynami w bieli. I nie można zapomnieć o zadaniu do wykonania. Trzeba znaleźć Świątynie i zapieczętować magię. Ale jak to zrobić, jeśli nikt nie wie gdzie ona się dokładnie znajduje, a odszukanie jej nie będzie wcale takie proste, jakie się może wydawać. Nie można zapomnieć o Kirke, która kroczy za Gemmą, Felicity i Anną krok w krok. Czy nowoprzybyła nauczycielka skrywa jakieś mroczne tajemnice? Co jest tak naprawdę z Pipą? Czy dziewczyny będą na tyle silne, aby odnaleźć Świątynie? Kim jest Kirke i czy ich dopadnie? Czy Gemma będzie szczęśliwa z Simonem? Czy dziewczyna spełni swoje przeznaczenie?

W kontynuacji „Mrocznego sekretu” mamy okazję zwiedzić znaczną część Międzyświata. Centaury, Makowi Wojownicy, Niedotykalni, Grota Westchnień, Syreny to tylko jedne z wielu intrygujących postaci czy miejsc z tego dotychczas cudownego i przepełnionego magią miejsca. Nowi bohaterowie w magicznym jak i nowe osobistości w ogólnodostępnym świecie, jakim jest nasz szara, pozbawiona tych wszystkich cudowności Ziemia, gdzie niestety nie pojawia się nic, czego chcemy jak za sprawą dotknięcia czarodziejskiej różdżki. Nowa nauczycielka, pacjenci szpitala w Bethlem oraz sam Simon Middleton to tylko jedni z kilku ciekawych postaci, które odegrają rolę w powieści.

I wiktoriańska Anglia, w której akcja powieści jest osadzona .Czasy te są intrygujące i czarujące same w sobie. Dostojni młodzi dżentelmeni, skromne i ułożone młode damy to tak daleki obraz, jeśli spojrzeć na dzisiejszych nastolatków. Zachowanie, mentalność, maniery tak dalekie od tych, które prezentują w szczególności i w większości dzisiejsi młodzi panowie. Ach, jak młode i te starsze kobiety tęsknią za tak dobrym wychowaniem. Tą czarującą aurą bijącą z historii osadzonych w tych czasach można się w pewien sposób uzależnić, a ja już to zrobiłam.

„Zbuntowane anioły” to już drugi tom trylogii „Magiczny krąg”. Czy odnajdujemy w niej odpowiedzi na nurtujące nas pytania? Każdy zadaje sobie inne, więc z pewnością każdego zadowoli ona w inny sposób. Kiedy myślałam, że brak w tej części podobnej aury tajemniczości i akcji jak w pierwszej, Bray znowu mnie powaliła na kolana. Zaskoczona takim obrotem spraw musiałam na chwilę przerwać lekturę, bo nie mogłam wręcz wbić sobie do głowy to, co w danym momencie zaserwowała mi autorka. Skomentowałam to słowami „Boże.. co za książka, co ja czytam” nadal nie wierząc, czego właśnie byłam świadkiem.


Nie przypominam sobie, żeby w ostatnim czasie, któraś z książek wywołała u mnie takie emocje. I Libba nie zrobiła tego ze mną w ostatnim tomie, kiedy wszystko powinno zostać wyjaśnione, a wszystko było dla niego wielkim zaskoczeniem przy wyjaśnianiu wszystkich sekretów, które nie powinny być już dla czytelnika sekretami. Ze mną zrobiła to już w tej części i drżę już na samą myśl, co postanowi zrobić ze mną w tym wielkim, opasłym następnym tomiszczu. Końcówka naprawdę zmieniła całą ocenę tej książki, oczywiście na plus, bo raczej nie mogłaby na nic innego po mojej reakcji. Dwie pierwsze części trylogii Libby Bray oczywiście polecam, bo trudno byłoby tego nie zrobić po magicznym pierwszym i tak zaskakującym drugim tomie.


___

„- Co się stało, to się nie odstanie. Możemy tylko iść naprzód.” [s.121]
~~~~
„ – Nie możesz ufać im, Filonie.[…] Ich obietnice są jak sława – blakną z czasem.” [s.173]
~~~~
„Ludzie spiszą to tu, to tam, uzbrojeni w poczucie celu. A my chodzimy między nimi bez skrępowania – maleńka cząstka bezimiennego tłumu zderzająca się z przypadkiem, z przeznaczeniem.” [s.221]
~~~~
„ – A jeśli zło tak naprawdę nie istnieje. Jeśli zostało wymyślone przez nas i w rzeczywistości musimy walczyć tylko z własnymi ograniczeniami? Jeśli to jest tylko ciągła bitwa między naszą wolą, a pragnieniami i decyzjami?” [s.249]
~~~~
„ – Ludzie nie zawsze są tym, kim byśmy chcieli, żeby byli.” [s.448]
~~~~
„ – Nie można trzymać życia w klatce.” [s.465]

___

Trylogia Magiczny krąg składa się z:
1. Mroczny sekret | 2. Zbuntowane anioły | 3. Studnia wieczności

piątek, 22 marca 2013

Muzeum marzeń niemożliwych


Nie oceniaj książki po okładce. Niby wszyscy znają to powiedzenie, ja również je znam i do niedawna wydawało mi się, że nawet je rozumiem. Niestety, przy pierwsze nadarzającej się okazji okazało się, że jest dokładnie inaczej. Po ,,Przedostatnie marzenie" Angeli Beccery nigdy bym sama z siebie nie sięgnęła. Po pierwsze dlatego, że tytuł wydał mi dość kiczowaty i po drugie dlatego, że okładka przypominała mi tandetne Harlequiny, za którymi zdecydowanie nie przepadam. Koniec końców książkę dostałam w prezencie od znajomej i siłą rzeczy musiałam ją przeczytać. Nie żałuję.

Pewnego dnia katalońska policja znajduje w jednym z mieszkań ubrane w ślubne stroje, zastygłe w wiecznym uścisku zwłoki dwójki staruszków, Juana i Soledad. Dlaczego nikt nic nie wiedział o miłości tej pary? Dlaczego, i czy w ogóle zakochani popełnili samobójstwo? Ich historia sięga roku 1936...
Tę niezwykłą zagadkę próbują rozwiązać dzieci denatów, egoistyczny i skupiony tylko na pieniądzach Andreu i wrażliwa nauczycielka gry na fortepianie Aurora. W miarę czytania równolegle obserwujemy ich śledztwo jak i cofamy się w czasie, by poznać Juana i Soledad oraz ich historię. W międzyczasie podróżujemy od Barcelony, przez Cannes aż po Kolumbię poznając niezwykłą atmosferę tych miejsc w ciężkich czasach dyktatury generała Franco oraz II wojny światowej.

Cechą charakterystyczną stylu Beccery są liczne, doskonale wpasowane w tekst metafory. Chwilami przypomina to styl Paolo Coehlo, z tym, że Beccera nie pisze tak drażniąco. Sugerując się tym, że prawdziwa literatura obroni się sama chciałabym zamieścić tutaj kilka cytatów pochodzących z ,,Przedostatniego marzenia:

,,Teraz już wiem, że świat dzieli się na tych, którzy mają, i tych, którzy umierają z pragnienia, żeby mieć"

,,Nie było żywej duszy wśród tylu dusz śpiących"
Angela Beccera

,,Zmarszczki istnieją tylko w umyśle młodych, bo oni się ich boją. A wiesz dlaczego? Bo ich nie rozumieją"

,,Miłość bez pocałunków jest jak czekolada bez sera... A miłość bez rozsądku to jak jajko bez soli"

,,Ona pierze bieliznę zabrudzoną przez bogaczy, a ja kręcę się tu, po wnętrznościach tego hotelu, karmiąc ludzi, którzy nie wiedzą, co to jest głód."

Nie wszystkim pasuje taki styl pisania, stąd te cytaty -  gwoli ostrzeżenia. Wciągająca historia, ciekawe i niebanalne postacie, klimat dawnych lat. To wszystko znajdziecie w ,,Przedostatnim marzeniu". Ja ze swojej strony powtórzę, że byłam bardzo uprzedzona do tej książki, a po jej lekturze poczułam się mile zaskoczona. Polecam.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca


Wpis pochodzi z blogu A może byśmy coś przeczytali...

wtorek, 19 marca 2013

,,Pięćdziesiąt twarzy Greya" E.L.James

Niewinna, nierozgarnięta ONA, przystojny, tajemniczy, a przy okazji bajecznie bogaty ON. ONA jest niczym niewyróżniającą się studentką, ON w wieku dwudziestu kilku lat dorobił się fortuny. ONA, dziewczyna jakich wiele, ON, elektryzujący mężczyzna o niebanalnej przeszłości. W większości książek skończyłoby się to pospolitym romansem. Jednak dzięki chwytliwemu tytułowi, interesującej okładce i zachęcających opiniach miałam nadzieję, że w tej jednej jedynej skończy się to inaczej. Cóż, pomyliłam się.

,,Pięćdziesiąt twarzy Greya" E.L. James reklamowane było jako ,,hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.". Ja walczyłam ze sobą, żeby nie odłożyć tej książki po pierwszym rozdziale.         
                                                          Słówko o fabule.
Anastasia Steele jest studentką filologii angielskiej i mieszka ze swoją charyzmatyczną, udzielającą się społecznie przyjaciółką, Kate. Pewnego dnia,  Ana zostaje poproszona przez współlokatorkę o przeprowadzenie wywiadu z Christianem Greyem, przystojnym biznesmenem, a przy okazji filantropem. Dziewczyna, nie bez oporów, zgadza się.  Wywiad idzie jej koszmarnie i Ana ma nadzieję, że już nigdy w życiu Greya nie spotka. Niestety, mężczyzna rozpoznaje ją w sklepie, w którym dziewczyna pracuje, po czym zaprasza ją na herbatę. Potem akcja rozwija się bardzo szybko. Anastazja i Christian zaczynają się spotykać, a ich związek zostaje oparty na relacji ,,mistrz-uczennica". Ana ma wątpliwości, czy taki układ jej pasuje, ale w końcu ulega i tak zaczyna się ta ,,hipnotyzująca" powieść.


Trudno nie zauważyć, jak banalna i nieskomplikowana jest ta historia związku idealnego mężczyzny i szarej myszki. Jedynym jej urozmaiceniem jest zagadka pochodzenia Greya oraz jego wcześniejszych doświadczeń z kobietami, zarówno ,,uległymi", jak i jedną, mającą na niego olbrzymi wpływ, dominą. Gdyby autorka zdecydowała się rozbudować ten wątek być może wyszedł by jej całkiem ciekawy thriller psychologiczny. Niestety, pani James wolała skupić się na zabawach pejczem i podwiązywaniu.

Kolejnym, poza niezbyt ciekawą fabułą, minusem tej książki jest jej język. Spotkałam się już z głosami, że jest to raczej ,,zasługa" tłumacza, Moniki Wiśniewskiej niźli samej autorki. Niestety, mój angielski nie jest na tyle dobry, żebym mogła to ocenić. Tak, czy inaczej fakt, że w momentach, gdy z ust Any mogło wyrwać się jakieś siarczyste przekleństwo ta wzywała świętego Barnabę był co najmniej hmm... dziwny. Podobnie pojawiająca się co kilka linijek tańcząca, śpiewająca i fikająca koziołki ,,wewnętrzna bogini" bohaterki była naprawdę męcząca, a już na pewno nie wprowadzała pomiędzy Aną, a Christianem jakiegokolwiek napięcia seksualnego. 

Kończąc już, chciałabym tylko napisać, że fakt pojawiania się tego typu zagranicznych książek na polskich listach bestsellerów świadczy o tym, że powinniśmy raczej znów zacząć doceniać naszą rodzimą literaturę. Lubię czasami przeczytać coś lekkiego i skandalizującego, ale ,,Pięćdziesiąt twarzy Greya" to po prostu gniot. Ni mniej, ni więcej. Szczerze odradzam.


Recenzja pochodzi z blogu A może byśmy poczytali...