środa, 2 stycznia 2013

"Atlas chmur" David Mitchell



David Mitchell to artysta języka, rzeźbiarz jego formy i malarz słowami. Wziął go w swoje ręce, zapanował nad nim pisarskim piórem i rewelacyjnie wystylizował. Każda historia różni się stylistycznie od innej, ma swój indywidualny charakter wtopiony w opisywane czasy, dzięki czemu czytelnik wczuwa się bardziej w przewracanie kartek starego, pokładowego dziennika czy też prywatnej korespondencji. Przeszłość i daleka przyszłość zachęcają do zatracania się w nich na godziny, a ja mam wrażenie, że w ręce trzymam pożółkłe kartki, że czytam czyjąś prawdziwą historię. Siedzę obok podstarzałego wydawcy i śmieję się z nim nad jego pisarską pracą. Po chwili jednak te rzeczywistości ulatują i jestem świadkiem bardzo nietypowego przesłuchania - Mitchell nie pozwala zastygnąć na długo w jednej epoce.

XIX-wieczny dziennik pokładowy Ewinga trafia w ręce młodego kompozytora, Roberta Frobishera, który zmaga się z niedostatkiem i nietolerancją. Po wielu latach na jego partnera, naukowca Sixsmitha, napotyka się młoda, ambitna dziennikarka, Louisa Rey. Otwiera się przed nią szansa wywęszenia poważnej afery w związku ze stworzeniem nowej elektrowni. Louisa jest idealistką i chciałaby zostać poważaną dziennikarką. Jej opisana historia trafia do wydawcy Timothy'ego Cavendisha, zamotanego w ciemne interesy i liczne długi. Czytelnikowi opowiada, jak przez swoją lekkomyślność trafił do domu opieki starców Aurora House i planuje na kanwie tych wydarzeń stworzyć film. Ogląda go w dalekiej przyszłości fabrykantka Sonmi, która przeszła wiele, aby móc się wyzwolić spod absurdalnego jarzma i stać się w pełni świadomą osobą. Sonmi w jeszcze dalszej przyszłości zostaje kimś wielkim dla całkowicie upadłej cywilizacji, przypominającej w dużym stopniu życie pierwotnych ludzi. Wszystkie historie oprócz jednej podzielone są na dwie części - na początku poznajemy w chronologicznym porządku ich początki, a później w odwróconej kolejności zakończenia.

Zaczyna się od niewiedzy. Niewiedza rodzi strach. Strach rodzi nienawiść, a nienawiść przemoc. Przemoc prowadzi do dalszej przemocy, aż każde prawo staje się jedynie tym, czego pragną najsilniejsi.
Książka przyciąga jak magnes. Intryguje. Wzrusza. Cieszy. Bawi. Zmusza do myślenia. Wywołuje wielorakie emocje, od wzburzenia do współczucia, poprzez radość i smutek, przez zszokowanie i niespodziewane zakończenia. Zawarte są w niej zarówno humorystyczne spostrzeżenia postaci, subtelny i poetycki erotyzm, poruszająca niemoc, indywidualne spojrzenia na niesprawiedliwy świat jak i ich prywatny dramat, będący niewielką cząstką dramatu całej ludzkości. Jednostki wykreowane przez Mitchella zmagają się z wadami człowieczeństwa, z ludzką niesprawiedliwością, walczą o swoją nie negowaną przez nikogo rację bytu oraz o prawa innych. Erwin jest poruszony problemem ciemiężenia czarnoskórych osób, fabrykantka Sonmi edukuje się, aby walczyć o uznanie fabrykantów za pełnoprawnych ludzi, żeby nie traktowano ich jak klony wyszkolone do usługiwania innym, chociaż niestety taka jest tragiczna prawda...

Właściwie kto ma prawo decydować o losach innych ludzi? Czy jednostki są w stanie wzniecić ruch na tyle silny, aby wpłynąć na innych i zmienić świat? I czy naprawdę losy jednej osoby mogą tak ściśle powiązać się z życiem innej? Żaden z bohaterów Mitchella nie przyjmuje biernej postawy, ale czy osiąga on chociaż swoje cele? Ludzkość w pogoni za lepszym jutrem jest zaślepiona na prawdziwe wartości, które ulegają destrukcji, a wartości moralne zostały zapomniane dawno temu. Podczas lektury można postawić sobie o wiele więcej pytań.

Czego bym teraz nie oddał za niezmienną mapę tego, co zawsze nieuchwytne? Za swego rodzaju atlas chmur.

Czy Atlas chmur to przerost formy nad treścią? Absolutnie nie. Książka przekazuje wartościowe, niezmiernie interesujące historie, odziane w barwne, plastyczne style oraz zróżnicowane formy. Język tylko zwiększa jej wartość, urozmaica Ucztę wyobraźni i świadczy o niezwykłym pisarskim kunszcie, o talencie do stworzenia czegoś tylko na pozór chaotycznego, czegoś, co jest naprawdę perfekcyjnie przemyślane i skomponowane. Miałam trudności z wyobrażeniem sobie w jednej książce tylu form i gatunków. Jak to wszystko razem miałoby funkcjonować, tworzyć spójną całość? A jednak potrafi, dzięki rozmaitym wpływom bohaterów na kolejnych, dzięki niesamowitej pomysłowości autora. Mitchell w części Atlasu chmur bawi się z czytelnikiem, wystawia go na zmaganie się z przestarzałą już obecnie budową zdań. Celowo tworzy dziwaczne błędy, łączy słowa w nietypowe związki, stwarza neologizmy i zabawia się z ortografią. Wszystkie te zabiegi mają na celu z jednej strony uwiarygodnienie istnienia dziennika pokładowego i postaci na przestrzeni lat, z drugiej strony świadczą o niezwykłość i inności epok, jakie stworzył Mitchell, uwypuklają zachodzące zmiany w rozwoju ludzkości.

Razem ze Starym Dżordzim, to żeśmy se drogi przecięli więcej razy, niż w ogóle pamiętam, i jak już umrę, kto wie, co ten diabeł zębaty spróbuje mi jeszcze wykrątać...Daj no mi baraninki, to powiem ci, jak go spotkałem po raz pierwszy. Tłusty, soczysty kawał mi daj, nie taki tam paździerz spalony...

Pisarz najpiękniej przelał swoje umiejętności pisarskie w postać Frobishera - młody Robert, dzięki lekkiemu pióru, pisze listy niezwykle obszernie, plastycznie, momentami wręcz poetycko. Czyta się je z zapartym tchem jak opowiadania, jak malownicze pejzaże i tętniące życiem losy bohaterów. Dzięki nim znacznie częściej widziałam w wyobraźni Roberta w ruchu, niż siedzącego przy biurku i zawzięcie spisującego swoją historię. Wykreowane postacie tworzą całą plejadę osobowości, nawet te drugoplanowe nie pozostają słabiej nakreślone.Mitchell zadbał oczywiście także o psychologiczny aspekt każdej postaci - ich umotywowania są wyjaśnione przejmująco, wiarygodnie. Oprócz poważnych problemów zmagają się także z prywatnymi czułostkami, jak każdy człowiek, mają swoje chwile słabości i zwątpienia. Bohaterowie książki są dopracowani pod każdym drobnym szczegółem, nie brakuje im niczego, siedzą w głowie czytelnika i z niecierpliwością oczekują na swoją kolej opowiadania.
  
Miała ciało amazonki, bardziej sprężyste, niż zwykle u dojrzałych kobiet, i technikę lepszą niż wiele klaczy, których dosiadałem za dziesięć szylingów. Podejrzewać można, że kryje się za tym długa lista ogierów, zapraszanych, by pasły się u jej żłobu.

Atlas chmur to dla mnie najlepsza książka, jaką przeczytałam w roku 2012. Jest wyjątkowa również na polu mojej całej czytelniczej pasji. A fakt, że przez znakomitych brytyjskich krytyków - Richarda Madeleya i Judy Finnigan - została uznana za jedną ze Stu Książek Dekady, powinien być ostatecznym argumentem, zachęcającym do jak najszybszego sięgnięcia po tę książkę. 

Recenzja bierze również udział w styczniowej edycji wyzwania :)
 

2 komentarze:

  1. bardzo fajnie brzmi :) nie czytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. obsrw?
    jesteś mianowana do libstera szczegóły: http://szmella.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń