wtorek, 29 stycznia 2013

"Ostrygojady" Susan Fletcher


Ostrygojady” Susan Fletcher to książka, która wciąga tak samo, jak morze w swoje głębiny.  Ja już jednak wiedziałam, jak pisze ta pisarka. Dwa lata temu przeczytałam jej debiutancką, hipnotyczną powieść „Eve Green”.  Krótkie, niemal urywane zdania, które są takie, jak główna bohaterka, piękne opisy, głównie morza, które pozwalają nam poczuć smak soli na skórze, a w oddali słyszeć jego huk i syk, drobne jak ziarnka piasku metafory – takie są właśnie „Ostrygojady”.

W szpitalnym łóżku, pogrążona w śpiączce od czterech lat, leży Amy, teraz już szesnastolatka.  Niemal co wieczór zjawia się w jej pokoju Moira – jej dwudziestosiedmioletnia siostra.
Moira siedząc w sali przy łóżku Amy odbywa spowiedź swojego życia, odkrywajac wszystkie zakątki swej duszy, także te najmroczniejsze. Powoli otwiera drzwi do swojego ja i wpuszcza tam nie tylko śpiącą siostrę, ale także wszystkie niewypowiedziane na głos myśli.
Moira. Mroczna, oddalona od świata i ludzi, czująca się szczęśliwa nad brzegiem Atlantyku, bo morze ją rozumiało, a ona była jego dzieckiem.  Nieumiejąca wpasować się w świat, który ją rozczarował i zranił, zamknęła się w świecie książek, atlasów i liczb. Logika tego języka do niej przemawiała, ale również ograniczała, powodując, że jej emocjonalne kalectwo jeszcze się pogłębiło. 
„To moje własne słowa, Amy. Chcę, żebyś o tym wiedziała. Nie pochodzą z książek ani z gazet. To mówię ja – osoba, której język, zamiast ze słów, jak u reszty ludzi, składał się głównie z liczb, symboli, znaków na skórze”.

Jej spowiedź to obrazki z przeszłości, które na początku pokazują Moirę szczęśliwą w domu rodziców, którego ogrodem było morze. Poczucie bycia wyjątkową zburzyły narodziny Amy, którą przez całe życie nie tylko nie kochała, czy nie lubiła, ale wręcz nienawidziła przez sam fakt zaistnienia, wtargnięcia do jej idealnego świata. Urażona, zawiedziona i wściekła korzysta ze swojego stypendium i wybiera porzucenie miejsca, który kocha najbardziej na świecie, ucieka do szkoły oddalonej o setki mil. A tam nawet nie słychać szumu morza, które co prawda jest, nawet niedaleko, ale ma inny kolor, zapach i dźwięk. Rozczarowuje. Tak jak wszyscy i wszystko dookoła.
Szkoła to ważny okres w życiu Moiry i poświęca  jej sporo miejsca w swoich wspomnieniach. Tam nie tylko wyalienowała się, ale i zapiekła w swoim gniewie w stosunku do rodziny, a w szczególności do Amy. Mówi także o swoim dorosłym życiu, o spotkaniu niezwykłego człowieka, malarza, mówiącego językiem innym niż sama Moira, ale który potrafił odnaleźć maleńką furtkę do jej wnętrza i do niej dotrzeć. 

Moira, która ma więcej w sobie ciemnych stron niż światła, budzi często antypatię, ale z drugiej strony fascynuje. Jej mroczna strona natury przyciąga jak magnes, a pisarka pięknym językiem i fascynującym przedstawieniem wnętrza „Czarownicy” potrafi złowić nas w swoją sieć sprawiając, że od książki nie można się oderwać. Zanurzamy się coraz bardziej i bardziej w jej odmęty, obawiając się wirów, czasami łapiąc łapczywie powietrze, ale mimo wszystko brniemy głębiej.
Świetna książka o alienacji, o byciu samotnym w rodzinie, o rodzinnych więzach, o dojrzewaniu do bycia człowiekiem. 

Pisarstwo Susan Fletcher zaintrygowało mnie, momentami mogłabym powiedzieć - zafascynowało. Mam więc nadzieję, że wydane zastaną po polsku jej kolejne dwie książki, które spodziewam się, są równie dobre. 





1 komentarz:

  1. Intrygująca recenzja. Autorki i jej twórczości nie znam, ale jak trafi w moje ręce to spróbuje się z nią zmierzyć. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń