Zafón to pisarz niezwykły, którego
nazwisko chyba każdemu obiło się o uszy. Znany jest ze swoich bajecznie
poetyckich książek i nieograniczonej wyobraźni. Jego książki dosłownie się
pochłania. Ja zaczęłam swoją przygodę z tym pisarzem od „Księcia mgły” i od
tamtej chwili plasuje się on na szczycie listy moich ulubieńców. Intrygą sprzed lat,
fantasmagorycznymi krajobrazami, magią wiszącą w powietrzu
i niezwykłą atmosferą urzekł mnie od samego początku. Kiedy dorwałam się do "Mariny" i
zanurzyłam się w Barcelonie lat 80. myślałam, że lepiej być nie może. Jak
zwykle się myliłam! Z każdą kolejną książką miałam coraz większy dylemat co do
tego, która rzeczywiście jest najlepsza. "Światła września" zaś
przyniosły mi spore rozczarowanie, bo wcale nie rozwiązały tego problemu…
Jaką historią zaskakuje nas Zafón tym razem? Mamy uroczą rodzinkę:
mama, tata i dwie pociechy - młodszy Dorian i starsza Irene.
Sielanka, czyż nie?
Nie.
Kiedy umiera ojciec, rodzina pozostaje
praktycznie bez środków do życia, po uszy tkwiąc w długach. Przypadek, a raczej
dobry przyjaciel, sprawia, że Simone, czyli matka dwójki półsierot, dostaje
pracę u starego, ekscentrycznego wynalazcy i fabrykanta zabawek -
Lazarusa Janna - jako zarządca jego rezydencji w sercu mrocznego lasu
Cravenmoore na pięknym francuskim wybrzeżu, gdzie mieszka wraz ze swoją
cierpiącą na dziwną dolegliwość żoną Alexandrą. I wszystko byłoby dobrze, życie
ułożyłoby się pięknie tym biednym, pokrzywdzonym przez los ludziom, gdyby nie
pisał tego Zafón. Oto bowiem zostaje zamordowana młoda służąca z Cravenmoore -
Hannah, z którą Irene zdążyła się już zaprzyjaźnić i której śmierć jest dla
wszystkim okropnym ciosem.
Kto rozwiąże sprawę jej bestialskiego
mordu? Oczywiście Irene. A książka nie byłaby iście zafónowska, gdyby nie
towarzyszyłby jej kuzyn zmarłej dziewczyny - Ismael, szaleńczo zakochany w
naszej drogiej Irene.
Brzmi banalnie? Sztampowo? Kiczowato?
Zapewne. Myślisz sobie - historia jakich wiele. Pewnie wszystko szczęśliwie się
skończy, przy happy endzie każą mi płakać ze wzruszenia, a po
drodze 3 razy upewnię się, że zakończenie jakie wywróżyłem/am biorąc książkę do
ręki jest jak najbardziej prawdziwe.
I to jest właśnie typowy błąd. Bo w
książkach Zafóna nie chodzi o zakończenie i fabułę, która, tak nawiasem mówiąc,
wcale nie jest tak prosta jak wydaje się na pierwszy rzut oka i nie raz może
zaskoczyć czytelnika, lecz o emocje i obrazy, bo to jest właśnie to, w czym
Zafón jest mistrzem. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jego powieści się nie czyta
i nie wyobraża - je się widzi.
Jak to możliwe? Nie mam pojęcia. To po prostu mistrz malowania słowem, które
wdziera się w duszę i tam już zostaje. Raz zaczniesz, nigdy nie przestaniesz.
Co jeszcze? Zapewne bohaterowie. Nie
chodzi o same postaci, które w gruncie rzeczy są naszkicowane prosto, nie są
skomplikowane i nie mają specjalnej głębi, zapewne ze względu na fakt, że to
książka przede wszystkim dla dzieci i młodzieży, bo wystarczy przekartkować
choćby "Grę anioła" adresowaną raczej do dorosłych i wrażenia
będą zupełnie inne. Nie, tu chodzi o ich udział w historii - fabuła nie obraca
się tylko wokół Irene, Ismaela i Lazarusa, ewentualnie jego żony. Byłam
szczerze zaskoczona tym, jak wiele miejsca autor poświęcił Dorianowi, Simone, a
nawet Hannah. Podoba mi się podejście do postaci drugoplanowych - zdecydowanie
nie lekceważące, nadające ciekawy kierunek intrydze, oryginalne.
Jak by tu podsumować
"Światła..."? Może po prostu - pozycja ciekawa. To taki typowy Zafón,
idealny dla młodszych wielbicieli, chociaż pewnością chętnie do
niego powrócę, zgodnie z życzeniem pana Pisarza, nawet jako dorosła albo
staruszka.
Niewymagająca, przyjemna lektura, warta
uwagi i polecenia. Miejscami zaskakująca. W każdym słowie ujawniająca kunszt
pióra. Wciągająca i czarująca. Piękna.
tej książki akurat nie czytałam ;P
OdpowiedzUsuńAle cień wiatru i pozostałą części bardzo lubię.
"Marina" też jest warta uwagi :D
Autora znam, po Twojej recenzji sięgnę z pewnością po tą książkę :) Tak, "Marinę" polecam :)
OdpowiedzUsuń